piątek, 30 marca 2012

Polska.

Jestem w Polsce od 10 dni. Żyję i póki co jest całkiem nieźle. Spodziewałam się gorszego ;)

Nie jestem bynajmniej takim szoku, w jakim byłam, kiedy przyleciałam tutaj na Boże Narodzenie. Wtedy była to pierwsza wizyta w Polsce po 9 miesiącach i muszę przyznać, że przez kilka pierwszych dni wszystko wydawało mi się co najmniej dziwne. Poczynając od polskich reklam dookoła, zmian w mieście, na ulicach, aż po otaczających mnie ludzi mówiących po polsku z każdej strony (na początku siłą rzeczy podsłuchiwałam wszystkie rozmowy z zachwytem, że mogę wszystko zrozumieć).

Tym razem szok był może jednodniowy. Podróż miałam z przygodami, bo niestety tak się zagadałam w samolocie, a leciałam z przesiadką, że zapomniałam wziąć komputer z pierwszego samolotu. Naprawdę nikomu tego nie życzę - niefajne. Szczególnie niefajne, kiedy macie 10 minut na przesiadkę do drugiego samolotu. Zamiast wsiąść do drugiego samolotu, tupnęłam nogą i powiedziałam, że bez mojego laptopa to ja nigdzie nie jadę. Kto wie, może gdyby to nie była Lufthansa i gdyby to nie było w Monachium, może właśnie zbierałabym na nowy komputer. Jednak wszystko poszło na miejscu niezwykle sprawnie i szybko. Przyleciałam innym samolotem i co najważniejsze - z komputerem! :)

Od razu po przyjeździe powróciłam na rozpoczęty kiedyś, ale przerwany z powodu pracy kurs pilota wycieczek. Po pierwsze - dosyć tego, prace na zlecenie nie satysfakcjonują mnie finansowo (szczególnie jak ktoś nie płaci za wykonaną pracę.....w tym miejscu w zasadzie powinnam podać nazwę firmy...). Poza tym tęsknię za pracą z ludźmi. A argumentem ostatecznie przeważającym na korzyść kursu są możliwości legalnego zatrudnienia w Turcji po jego ukończeniu (bo propozycji pracy bez umowy mam co niemiara i to za całkiem niezłe pieniądze, ale dziękuję bardzo, nie zamierzam ryzykować tym, że zostanę deportowana). No a już całkiem poza wszystkim - kto z kandydatów na pilota czy rezydenta zna Marmaris i okolice lepiej niż ja, hę? ;)

Poszłam na kurs następnego dnia po przyjeździe. Sądziłam, że to mi pomoże szybciej odnaleźć się w nowej sytuacji, a przede wszystkim reaktywuję się towarzysko. Od lat mam swoje małe grono przyjaciół w Polsce i raczej nie jestem jedną z tych osób, które muszą mieć mnóstwo znajomych, co jednak nie zmienia faktu, że uwielbiam poznawać nowych ludzi. I pod tym, ale też i pod merytorycznym względem póki co kurs spełnia moje oczekiwania. Uczymy się naprawdę ciekawych rzeczy (a jak byście jeszcze nie wiedzieli, to ja uwielbiam uczyć się nowych rzeczy i nie wiem który to już kurs w moim życiu) i towarzystwo też ciekawe :) Fajni ludzie, często z pasją i marzeniami o podróżowaniu, które realizują, a nie tylko o nich opowiadają  - naprawdę dużo pozytywnej energii.

Zaczynam też różne inne działania, ale o tym kiedy indziej.

Oczywiście tęsknię za A., tęsknię za Marmaris, za znajomymi, za Turcją w ogóle... :( Zdarza mi się nadal słuchać tureckiego radia, oglądać Marmaris TV i czytać Hurriyet. Rzucają mi się w oczy różnice, których wcześniej nie zauważałam. Mam tutaj na myśli przede wszystkim różnice w zachowaniach Polaków i Turków. Dziwne to wszystko. Tyle czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do różnych, specyficznych zachowań Turków, a teraz mam wrażenie, że muszę się przyzwyczajać do Polaków. Uświadomcie mnie proszę, czy to, co piszę, dotyczy tylko ludzi w Warszawie, czy wszędzie tak jest?
A oto co zaobserwowałam:

  1. Wszyscy wszędzie non-stop rozmawiają przez telefon. A myślałam, że Turków pod tym względem nie przebijemy. A jednak. Podejrzewam, że to zasługa korzystnych pakietów oferowanych przez operatorów, gwarantujących chyba nieskończoną ilość darmowych minut. Bo jak inaczej wytłumaczyć, to, że wchodzę do autobusu, którym mam jechać 30 minut, a dookoła mnie jakieś 5 osób rozmawia nieprzerwanie do końca mojej trasy? I zapewniam, że nie są to rozmowy zdawkowe. Toż to niemal psychoanaliza! Pierwszego dnia usłyszałam tyle zwierzeń w autobusach i tramwajach, analiz relacji i wszystkiego co może być tylko przeanalizowane, że gdybym była pisarką, miałabym jakieś 1500 inspiracji od napisania wielu powieści.
  2. Kupuję, więc jestem. Mnóstwo ludzi na zakupach. W sklepach z ciuchami, wyposażeniem wnętrz, kosmetykami, książkami - wszędzie. Ciągle słyszę: "kupiłem ostatnio...", "muszę jeszcze kupić...", "koniecznie musimy jechać do sklepu po...", "a może kup sobie....". Nie wiem gdzie ten kryzys, ja go nie widzę absolutnie. Za to widzę społeczeństwo konsumpcyjne, którego jeszcze niedawno byłam częścią i obawiam się, że mogę się znowu stać. Z jednej strony pieniądze dają wolność i możliwości, z drugiej zaś mogą totalnie uzależnić nas od przedmiotów, które wcale nie poprawiają znacznie jakości życia. Moja fryzjerka, która jest właścicielką pięknego salonu powiedziała wczoraj: "wie pani, mimo, że jestem właścicielką, pracuję ciężko po 12 h kilka dni z rzędu i czasem jestem tak strasznie zmęczona, że idę sobie coś kupić, tak, żeby się nagrodzić. Wiem, że to chore, ale jakoś tak mi lepiej, jak sobie po ciężkiej pracy sprawię tą odrobinę przyjemności kupując coś fajnego, jakiś ciuszek na przykład.". Doskonale ją rozumiem, robiłam wiele lat to samo. Teraz po przyjeździe do Polski zobaczyłam, że mam tony ubrań i torebek, o których zupełnie zapomniałam i teraz są dla mnie jak nowe. Ale tak sobie myślę, że to straszne, że zaczęliśmy szukać źródła przyjemności w przedmiotach. Pod tym względem w Turcji doświadczyłam przewartościowania, które przeniosło się na zachowanie. Nadal lubię sobie jak większość kobiet kupić ciuszek, czy kosmetyk, ale największą przyjemność sprawia mi wspólne spędzenie czasu z A., ciekawa rozmowa, spotkanie ze znajomymi, a najbardziej oczywiście wycieczki i nowe miejsca :)
  3. Wygląd. Nie wiem, czy wcześniej puszczałam to mimo uszu, czy po prostu nie sądziłam, że ludzie mówią serio. Albo ja czegoś nie zauważyłam, albo botoks, operacje plastyczne, ćwiczenia i diety stały się normą. Ćwiczenia - popieram i rozumiem. ZDROWE ODŻYWIANIE i w razie potrzeby dieta - rozumiem. Ingerencję w naturę, kiedy moim zdaniem nie ma wyraźnych defektów - nie rozumiem. Generalnie widzę, że poprzeczka rośnie. Gwiazdy wyglądają co najmniej 10 lat młodziej - to zrozumiałe. W końcu wydają na to minimum ładnych parę tysięcy miesięcznie. Poza tym to oczywiste, że prezencja w ich zawodach jest po prostu ważna. Ale przeciętny obywatel też chce dobrze wyglądać, tylko przy przeciętnych dochodach musi się w związku z tym dwoić i troć. I nie chcę tutaj nikomu wmawiać, że w Turcji tak nie jest. Oczywiście, że jest. Może po prostu w takich mniejszych miejscowościach nie jest to tak bardzo odczuwalne. W telewizji jest mnóstwo programów o modzie i urodzie, bo nie oszukujmy się - wygląd jest ważny. Ale nie gdzie indziej jak w Polsce zaraz po przyjeździe usłyszałam, że w zasadzie natychmiast powinnam się za siebie wziąć, iść na siłownię, zrobić coś z włosami, kupić to, kupić tamto (przy czym tych, którzy mnie nigdy nie widzieli zapewniam, że należę do osób raczej dbających o siebie, a już na pewno kochających modę). Dziwne. W Turcji codziennie A. mówił mi 1000 razy, że jestem najpiękniejsza na świecie ;) Nieważne, że wiem, że A. koloryzuje. Ważne, że codziennie słyszę mnóstwo pozytywnych komunikatów na swój temat - ludzie, FACECI, czy Wy wiecie jakie to dla kobiety ważne?
  4. Narzekanie. O tak, teraz to widzę. Budują drugą linię metra - ale jak to fatalnie się w związku z tym jeździ z Pragi do Centrum. Zbudowali stadion, ale tyle razy go otwierali, no i jak to w ogóle będzie zorganizowane wokół tego stadionu, kiedy zacznie się już Euro, to będzie dopiero masakra. Zbudowali Most Północny - ale beznadziejnie, można nim przedostać się na drugą stronę, ale nie położyli torów tramwajowych - bez sensu. No fajnie, że otworzyli taki to a taki sklep, ale takie kolejki straszne. Itd.  W zasadzie bez końca. Od przyjazdu jeszcze nie słyszałam żadnego zachwytu nad tym co zbudowano, czy tym co się dzieje dookoła.
  5. Tradycja. A właściwie jej brak. Mam ochotę zaśpiewać na jej cześć jak Tewje ze Skrzypka na dachu. Flag nie widać. Hymnu nie słychać. Przynależności kulturowej nie czuć. Za to papugowanie zachodnich zwyczajów - wszechobecne. 
  6. Uprzedzenia i stereotypy. Tutaj brak mi słów. Kiedy wspomnę o Turcji i słyszę hasła takie jak Al-Kaida, to już nie wiem co powiedzieć. Już chyba nie mam siły tłumaczyć. 
To by było tyle, jeśli chodzi o kazanie na piątek :) 

Korzystając z okazji pozdrawiam Was wszystkich ciepło i życzę Wam radosnych, słonecznych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych, bo nie wiem, czy przed świętami jeszcze coś napiszę. Nie ukrywam, że jestem mile zaskoczona tym, ile osób tu zagląda i z ilu stron świata. Wiem, że piszę stosunkowo rzadko, zdarza mi się też odpisywać na komentarze lub maile po kilku dniach, ale zapraszam Was do dyskusji. Chętnie dowiem się co Wy sądzicie o tym, czym ja się ekscytuję, bądź co mnie dziwi, a może Was frapuje coś zupełnie innego. Szczególnie ciekawią mnie opinie tych z Was, którym przyszło żyć w innym kraju (halo Polonia w Stanach - wiem, że tu jesteście i to licznie! :)). Że już nie wspomnę, że miłośnicy Turcji (i nie tylko) są tutaj zawsze mile widziani. W ogóle ludzie otwarci i ciekawi świata - dajcie głos! :)


Na koniec zachęcam Was do refleksji, która ciągle mi chodzi po głowie, która się przekształca, zmusza mnie do redefinicji, do myślenia, do stawiania pytań i do poszukiwania odpowiedzi...

Polska - a co to znaczy dla Ciebie?

piątek, 16 marca 2012

Ostatnie dni w Turcji.

Wiem, długo nie pisałam. Po pierwsze miałam ostatnio sporo pisania (zlecenie). A po drugie...

...tak, to moje ostatnie dni w Turcji. We wtorek przyjeżdżam do Polski - jeszcze nie wiem na ile. A wszystko to wina polityki wizowej, chociaż cała sytuacja ma też swoje dobre strony. Już Wam tłumaczę.

W tym roku kalendarzowym nie przedłużyłam swojego ikametu ze względu na to, że na policji zażyczyli sobie okazania tak dużej sumy na moim koncie, że gdybyśmy pożyczali od wszystkich znajomych, nadal nie wystarczyłoby. Powróciłam więc do wizy turystycznej, na której to według nowego prawa mogłam przebywać 3 miesiące w Turcji i następnie muszę spędzić 3 miesiące w Polsce. Cóż, dyskutowaliśmy, kombinowaliśmy, ale prawo jest prawem. Kupiłam więc bilet do Polski. A że pojawiły się różne pomysły na przyszłość dotyczące tym razem głównie mojej osoby, trzeba ruszyć się z miejsca - czas na zmiany. Traf chciał, że kilka dni temu ustanowiono kolejne nowe przepisy dotyczące wiz - tak oto z kupionym biletem do Polski dowiedziałam się, że jednak mogę tu zostać kolejne 6 miesięcy. Według nowego prawa cudzoziemcy mogą otrzymać wizę turystyczną na 9 miesięcy. No ale cóż. "Słowo się rzekło, kobyłka u płotu" - jak mawia moja babcia.

Jednocześnie tak się złożyło, że właśnie mija 1 rok od kiedy przeprowadziłam się do Turcji. Oczywiście mam mnóstwo refleksji, wspomnień, przemyśleń. Wydarzyło się wiele. Poznałam wiele osób, miejsc, zwyczajów. Nie sposób to wszystko opisać. Czasem kiedy myślę, że nie wykorzystałam tego czasu w pełni, że mogłam więcej....wtedy przypominam sobie pierwszy dzień. 

Pierwszego dnia po przylocie rzuciliśmy moją walizkę na podłogę w mieszkaniu i pojechaliśmy do znajomych A. Jedna para i kilkoro dobrych kumpli. Grali w OK (bardzo popularna gra w Turcji - po krótce: łączycie numerki w trójki lub pary na takich stojaczkach jak do scrabble) i rozmawiali po turecku, sporadycznie wtrącając coś po angielsku. Wyszłam lekko skołowana, nie rozumiałam prawie nic, byłam zszokowana tym, że nikt nie jest jakoś specjalnie mną zainteresowany. Tego samego wieczoru chciałam wracać do Polski. W tamtym miesiącu jeszcze 3 razy pakowałam walizkę. W ciągu całego roku w sumie może 6 razy. Nierzadko różnice kulturowe były dla mnie szokujące.

Po roku rozumiem już sporo, rozmawiam kalecząc troszkę turecki, ale rozmawiam. Niektóre różnice przestały być różnicami, zaadoptowałam je do mojego życia, do niektórych inni się przyzwyczaili - znaleźliśmy jakieś kompromisy z A. i z otoczeniem. Niektórzy pozostali niereformowalni i np. nadal są w stanie wpaść wieczorem bez żadnej zapowiedzi - ale należy to do rzadkości. Język otworzył mi drzwi do lepszych kontaktów z ludźmi na których mi zależy i zmienił sposób postrzegania mnie, co zresztą ludzie dają mi często odczuć w bardzo miły sposób. A OK... to teraz moja ulubiona gra :)

Przez ten rok obrażałam się na całą Turcję, kochałam całą Turcję, kłóciłam się z całą Turcją i przerzucałam na nią winę za wszystko co złe, żeby potem zaraz wzdychać do niej z zachwytem.  Celowo piszę "całą Turcję", mając świadomość, że w tych słowach tyle się mieści. 

Aktualnie serce mi pęka. Mimo pomysłów i planów, które mam do zrealizowania w Polsce, bardzo przeżywam wyjazd. Abstrahując od aspektów dotyczących mojego życia osobistego (w którym znowu będzie skype...), niezwykle trudno wyjechać mi z kraju, który tak kocham. Próbuję nasycić się wszystkim przez te ostatnie tygodnie - ludźmi, smakami, zapachami, muzyką, widokami. Nawet tym czego dotąd nie lubiłam - telewizją :) Wszystkim. Chcę przesiąknąć wszystkim jak gąbka, żeby po przyjeździe mieć tą całą esencję w sobie, a potem wyciskać, upuszczać po troszku, kiedy mi będzie tęskno. Choć bez obaw - Turcja jest we mnie na zawsze. 

Mam mikro-namiastkę tego, co czują emigranci wracający do Polski po latach - jeśli są tacy wśród czytelników tego bloga, to odezwijcie się proszę, może macie jakieś cenne rady, jakieś sposoby - ludzie, jak to przetrwać??? Jak się odnaleźć w tej sytuacji kiedy jesteś polska, a jednocześnie turecka? Kiedy raz w tygodniu jesz kanapkę, ale 6 pozostałych dni rozkładasz 10 talerzyków na stole - w ramach śniadania. Kiedy rano słuchasz Johna Mayer'a a wieczorem Fundy Arar. Kiedy w sobotę robisz włoską pastę (a to Ci dopiero przykład typowo polskiego dania :D), a w niedzielę borek. To tylko styl życia, a co z zachowaniami, a co z wartościami? 

Po całym roku jest kilka rzeczy, co do których nie zmieniłam zdania i które mnie fascynują tak samo jak wtedy, kiedy za pierwszym razem przyjechałam do Turcji. Zdecydowanie najbardziej w Turkach podoba mi się ich otwartość. Biorę ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czasem oznacza ona wścibstwo, czasem narzucanie się, czasem ocieranie się o kicz. Jednak przede wszystkim ta otwartość pokazuje swoją najpiękniejszą stronę, kiedy przychodzi do spraw ważnych. Rodzina, ojczyzna, miłość, Bóg - o tym mówi się głośno, to wyraża się całym sobą, śpiewa się o tym, pisze. Złośliwi mówią, że na pokaz. To ja już wolę taki pokaz niż nasze polskie (i w ogóle zachodnie) ukrywanie się z tym. Kto wśród Waszych polskich znajomych mówi na co dzień otwarcie o Bogu, miłości, rodzinie,  patriotyźmie? Ale nawet o zazdrości czy niepewności? W Polsce ukrywanie uczuć jest na porządku dziennym i wiele osób uważa wyrażanie ich za żałosne lub zbyt patetyczne, ewentualnie przyjmuje je za oznakę słabości. Za tą turecką emocjonalnością i otwartością będę tęskniła bardzo. 

Na koniec mojego pobytu spotkała mnie cudowna niespodzianka. Jedna z moich ukochanych wokalistek Brenna MacCrimmon dała cudny koncert w Izmirze, na którym miałam niebywałą przyjemność być - tak określiłabym to po polsku. Po turecku powiedziałabym, że spełniłam swoje marzenie! Było wspaniale! :) Brenna okazała się być niezwykle skromną i ciepłą osobą. Miałam okazję porozmawiać z nią przez chwilę i powiedzieć jej to wszystko, co zawsze chciałam jej powiedzieć jako fanka jej muzyki, jako osoba śpiewająca, na którą Brenna wywarła ogromny wpływ, ale też jako turkofil - co ona, Kanadyjka żyjąca jedną nogą w Turcji, jedną w Kanadzie, akurat doskonale rozumie :)
W tym miejscu dla tych, którzy jeszcze Brenny nie znają wrzucam video - jeśli tu jesteście, to po prostu musicie ją poznać.



Drodzy Kochani Czytelnicy - NIE ŻEGNAM SIĘ Z WAMI, ponieważ nie mam zamiaru przestać pisać bloga. Zobaczymy co się wydarzy, jak długo zostanę w Polsce, co zrobię z tą Turcją w moim sercu. Poza tym z pewnością przez jakiś czas popiszę Wam o tym jak to jest przyjechać po roku do Polski i co we własnym kraju mnie zdziwi. 

Staram się być dobrej myśli. Przyszedł po prostu czas na zmiany. Obym ten czas dobrze wykorzystała, mimo wielu obaw. Insallah! :) 

Na koniec...cóż, żegnam się z Turcją, więc próbuję zapamiętać to, co kocham w moim życiu codziennym, czym dzielę się też z Wami - zdjęcia poniżej. Bez ładu i składu - zdjęcia "momenty".

Taki luksusowy lunch czasem sobie jem na plaży, a co tam raz się żyje! :) Pyszne, świeżo upieczone kruche ciasteczka z cukierni i ayran.

Yufka, z której zaraz powstanie patlicanli borek, czyli borek z nadzieniem z bakłażana. Yufkę mogłabym zrobić sama,  bo to tylko mąka, woda i sól, ale...yyy..trochę mi się nie chce, więc kupuję gotową, elegancko profesjonalnie zrobioną przez turecką gospodynię domową :)

O wilku mowa - patlicanli borek.

Gotowe - zaraz wyląduje na patelni.

Śniadanie - w zasadzie niepełne śniadanie, ale tak czy inaczej jak to mówi moja przyjaciółka: "pełen hedonizm" :)

Moja miłość do otaczających nas zawsząd gór nic a nic z czasem nie maleje. 

Zostawiamy Marmaris w tyle - jedziemy do Izmiru.

Przecież na dworcu nie może zabraknąć fotela do masażu, prawda?

Coraz bliżej Izmiru -  zdecydowanie jeden z moich ulubionych rodzajów widoku z okna .

Ladies and Gentelmen - I'm giving You Miss Brenna MacCrimmon! :)

Brenna ze wspaniałym zespołem w akcji.

Taki izmirski klasyk, banał, ale cóż poradzę - chciałam zobaczyć i już!

Moja droga z supermarketu - nieodłączny element dnia codziennego. Oczywiście domyślacie się, co wzbudza codziennie mój zachwyt? 

Kolacja u rodziców A. - mhmmmmmm.....fasulye, borulce, borek, pilav....zapewniam Was, że nikt nie gotuje tak jak mama A. - w tej kwestii przyznaję mu absolutną rację.

Element moich codziennych wycieczek rowerowych + ledwie widoczne z oddali Icmeler.

No więc gdzie ja znajdę takie uliczki i drzewa w Polsce, hmm? 

Przedstawiam Wam mój rower - wykorzystany w tym roku jak widać do granic możliwości :D Szczególną uwagę należy zwrócić na siodełko.

Altin cilek - czyli dosłownie złote truskawki. Bardzo dziwny owoc. Turcy przekonani są co do jego cudownych dietetycznych właściwości. Po polsku nic nie udało mi się znaleźć na ten temat - a może Wy coś wiecie?

"Ahhh Turkiye!" - powinnam zaśpiewać...


PS. A tak przy okazji, to jeśli ktoś z Was ma przypadkiem ochotę zamówić u mnie tekst (na stronę www, artykuł itp.), to śmiało, nie krępujcie się ;) Kurczę, reklama dźwignią handlu, co zrobić.