piątek, 31 stycznia 2014

Walka o rząd dusz.

30 marca mamy w Turcji wybory samorządowe. Mnie to jakby nie dotyczy, jako, że nie posiadam jeszcze prawa do głosu (nie mam obywatelstwa tureckiego). Nie dotyczy, a jednak dotyczy. Mimo, że prawa do głosu nie mam, to na szczęście mam prawo do myślenia. I wypowiadania na głos swoich opinii. Choć z tym ostatnim w Turcji, to oczywiście w granicach umiaru (które wyznacza Erdogan, jakby ktoś miał wątpliwości).

Czy mi się to podoba, czy nie, wynik wyborów wpływa bezpośrednio na moje życie. Jak wiecie, dzięki uprzejmości miłościwie nam panującego burmistrza Marmaris (z ramienia partii CHP), ja i setki innych możemy uczęszczać na darmowe kursy w zbudowanym z jego inicjatywy Centrum Kultury. Mogę też śpiewać w chórach, poznaję ciekawych ludzi i moje życie zmieniło się o 180 stopni. Nie przeczę, nasze miasteczko wygląda też schludnie, czysto, jest bezpieczne i zarazem pełne życia. Jak na tak małą miejscowość (ludność: 30 tys.), mamy naprawdę dobrze rozwiniętą infrastrukturę i bogatą ofertę turystyczno-kulturalno-rekreacyjną. I owszem, wielka w tym zasługa burmistrza, ponieważ oprócz gierek politycznych, które z pewnością uprawia jak wszyscy inni wokół niego (choć chyba dyskretnie, bo skandali  i dowodów brak), przykłada też dużą wagę do nowych projektów. Jak mniemam robi to poniekąd, żeby się zaprezentować od najlepszej strony i wygrać nadchodzące wybory. Ale dopóki robi to z korzyścią dla obywateli, to ja mu to wybaczam.

Generalnie mój stosunek do polityki jest następujący - brzydzę się nią, ale zdaję sobie sprawę z tego, że czy nam się to podoba, czy nie, jest częścią naszego życia. Owszem, śledzę wydarzenia w Polsce, w Turcji i na świecie. Ale nie maniakalnie. Owszem, mam swoje opinie i poglądy polityczne. Ale o tym za chwilę.

Wczoraj odczułam na własnej skórze walkę polityczną, która w związku z nadchodzącymi wyborami już się zaczęła. I to walkę metodami póki co wysublimowanymi, których swoją drogą najbardziej nie lubię. Walkę nie wprost, ale "kulturalnie", czyli...cóż...manipulacyjnie.
Wczoraj zadzwoniła do mnie N. z pytaniem co robię w sobotę rano (czemu mnie nie dziwi to pytanie z jej strony...;)). Mąż N. jest zaangażowanym politycznie zastępcą przewodniczącego młodzieżówki CHP (partia lewicowa, zainteresowanych odsyłam do wikipedii itp.) i N. mimo, że w partii nie jest, często wspiera jej działania. Otóż N. zaproponowała mi sobotnie śniadanie w towarzystwie burmistrza. I setek innych kobiet. Generalnie burmistrz zaprasza wszystkie panie na śniadanie w hotelu :) Uroczo, prawda? Oczywiście znam setki takich pań, co to pobiegną jak na skrzydłach. Ja w każdym razie odmówiłam. N. jest niepocieszona, ale musiała zaakceptować fakt, że nie mam potrzeby zjedzenia śniadania w towarzystwie pana burmistrza (co za afront, nieprawdaż?).
Tego samego dnia w urzędzie podatkowym spotkałam znajomego A. z czasów szkolnych. Podwiózł mnie z wujkiem do domu. Po drodze zapytał, czy może ja i A. mamy ochotę na sobotnią kolację w ładnym hotelu. "W hotelu?" - zdziwiłam się. "A tak, mój wujek jest przewodniczącym AKP w Marmaris, zapraszamy Was na kolację z AKP (AKP - partia prawicowa szefa wszystkich szefów, czyli premiera R.T. Erdogana). I tu muszę przyznać popadłam w lekką konsternację. Widać mój wyraz twarzy nie umknął koledze i spytał wprost: "a ty właściwie po której stronie jesteś?".

I tu dochodzę do sedna sprawy. Otóż w Polsce, w Turcji i w każdym innym kraju byłam, jestem i będę skrajnie po lewej stronie. To się już raczej nie zmieni. Nawet na pewno nie zmieni. Może i mam wywrotowe poglądy, choć dla mnie są całkiem naturalne i poparte latami przemyśleń, wynikiem wielu dyskusji i doświadczeń życiowych, a u ich podstawy leży głęboka wiara w potencjał człowieka.
O prawicy zarówno w Polsce, jak i w Turcji mogę powiedzieć tylko jedno - NIGDY, PRZENIGDY NA NIĄ NIE ZAGŁOSUJĘ, CHOĆBY NIE WIEM CO!!!! A już szczególnie na AKP :) Tak się zastanawiałam jak z klasą wybrnąć wczoraj z tej dyskusji, bo przecież nie powiem przy przewodniczącym AKP w Marmaris, że prędzej umrę niż zagłosuję na Erdogana (wiedzcie, że jeśli mój blog zostanie wkrótce zamknięty, to z powodu tego zdania ;)). Wymówiłam się niewiedzą, przyznając, że wszak w Polsce moje serce biło po lewej stronie, natomiast turecka polityka jest dla mnie tak skomplikowana, że może za 20 lat będę w stanie ją zrozumieć. Generalnie w ciągu ostatnich lat nauczyłam się, że w Turcji w dyskusje polityczne i religijne z nowo poznanymi osobami lepiej nie wchodzić. Szczególnie jeśli są to osoby konserwatywne. Chyba, że chcemy posłuchać długich wywodów w stylu "jest tylko jedna racja - moja racja".

Także w sobotę nikt w Marmaris głodny nie będzie :)
Walka się zaczęła. Ciekawe co będzie dalej.

piątek, 17 stycznia 2014

Facebook i "BERABER".

Z biegiem czasu tak się porobiło, że połowa moich znajomych na facebooku to Turcy, a połowa Polacy, co jest naturalną koleją rzeczy jak mniemam.
Ze wszystkich nacji najczęściej korzystających z facebooka, Turcy są podobno na...5 miejscu na świecie (!). Konto na facebooku mają prawie wszyscy, których znam - od koleżanek i kolegów, po nauczycieli, rodziców, babcie, dziadków itd. I muszę przyznać, że Turcy używając FB są wyjątkowo aktywni. Większość moich fejsbukowych znajomych dzieli się codziennie ze wszystkimi zdjęciami i przemyśleniami średnio raz na 2 godziny, jeśli nie częściej. Każdy przedstawia przede wszystkim (kolejność nieprzypadkowa):

    1.    Ukochanego/ukochaną.
    2.    Rodzinę i przyjaciół.
    3.    Miejsca, w których się aktualnie znajduje.
    4.    Jedzenie.
    5. Wszystkie aktualne stany i odczucia - włącznie ze zdjęciami ze szpitala z kroplówką!!!!!!

Co gorsza, zauważyłam, że z czasem i ja zaczęłam korzystać z FB częściej niż kiedykolwiek przedtem. Jeśli o mnie chodzi, nietrudno chyba zgadnąć czym najczęściej się dzielę z innymi - muzyką oczywiście. Mam też jakąś charakterystyczną dla siebie obsesję przedstawiania Turkom naszej kultury, a Polakom kultury i obyczajów Turków. Jednak aktywnością na FB Turkom oczywiście nie dorównam i....NIE MAM NAJMNIEJSZEGO ZAMIARU!

Mało tego, uważam, że mimo, że serwis ten daje mi poczucie "bycia" w świecie online razem z moimi przyjaciółmi z Polski, to też uzależnia i sprawia, że tracę czas na bezmyślne przeglądanie treści, po które normalnie bym nie sięgnęła, bo w ogóle mnie nie interesują.

Jednak dwa rodzaje treści denerwują mnie wyjątkowo. U znajomych z Polski są to tzw. memy. Ani ich przeglądanie, ani zawarte w nich przesłanie w ogóle mnie nie interesuje, w ogóle do mnie nie trafia (szczególnie banalnych sentencji w stylu "follow your dreams"). Ale te memy w porównaniu do zamieszczanych przez moich tureckich znajomych to jeszcze nic.....Zamieszczanie przez Turków zdjęć zagłodzonych dzieci, torturowanych zwierząt, zdjęć ofiar wojen itp. - oczywiście w dobrej wierze! - to chleb powszedni, który ja muszę zjadać codziennie rano z poranną kawą, kiedy otwieram FB.

Drugi mój "ulubiony" rodzaj treści na "tureckim" FB to użalanie się nad sobą i słodzenie sobie. "Och, ale jestem samotna" pisze znajoma. Pod spodem widzę kilkadziesiąt komentarzy w stylu: "masz nas, kochamy cię!", "Niech Allah odpędzi od ciebie złe myśli", "Niech Allah da ci szczęście", "jesteśmy z tobą" itd. Dodam, że jeśli to jest moja w miarę bliska znajoma, czuję wręcz presję spowodowaną jej oczekiwaniem, że ja też dołączę swoje 3 grosze i napiszę coś w stylu: "i ja ciebie kocham, masz też mnie!". A ja nie mam najmniejszego zamiaru. Trudno, niech mówią potem jacy to my Europejczycy jesteśmy chłodni w okazywaniu uczuć. Szczerze mówiąc to już do tego zarzutu przywykłam. I do tego, że ponoć jestem samotnikiem i powinnam przełamywać to w sobie. Tak dla jasności to 5 dni w tygodniu chodzę na chóry i kursy. W każdym z tych miejsc spotykam min. 20 osób, z czego z kilkoma spotykam się też prywatnie. Na moje tłumaczenie, że czasem mam ochotę poczytać książkę, gazetę i ogólnie pobyć sama, często np. od mojej koleżanki N. słyszę: "Ale z ciebie koleżanka! W ogóle się mną nie interesujesz! Ja bym się chciała spotykać CODZIENNIE! A Ty jesteś takim samotnikiem! Musisz się trochę zmusić do spotykania z ludźmi, przełamać to!". Chciałam dodać, że chcąc nie chcąc widzę się z nią w tygodniu minimum 3 razy :)

Zdaję sobie sprawę, że od kiedy prowadzę tego bloga i od kiedy mieszkam w Turcji nadal narzekam na to samo - na to cholerne "BERABER" (razem). Szlag mnie trafia, kiedy tylko słyszę to słowo. Paradoksalnie w Polsce uwielbiam często spotykać się ze znajomymi. Pytanie tylko co dla nas, Polaków, oznacza "często", a co dla Turków. Śmiać mi się chce, kiedy moi znajomi z Polski doradzają mi mówienie Turkom asertywnie "nie", kiedy informują mnie o swojej wizycie (o ile w ogóle informują!!!). Właśnie tego my Polacy chyba nie potrafimy pojąć. Tutaj gościom nie mówi się nie. Nie ma takiej opcji i takiej sytuacji. Nawet do tego przywykłam, choć kiedy mam gorszy dzień - jestem np. chora, bądź właśnie wróciłam z 24 godzinnej podróży (!), naprawdę ostatnią rzeczą, którą chciałabym wtedy robić jest goszczenie znajomych. Idealnym tego przykładem jest dzień, w którym w grudniu przyjechałam do Polski na święta i dzień, w którym wróciłam po świętach do Turcji.

Kiedy przyjechałam do Polski (a moja podróż z przesiadkami była naprawdę dłuuuuga) i padłam na łóżko nieprzytomna, moi znajomi zadzwonili, że wszyscy zamierzają zaraz do mnie przyjechać i mnie powitać (specjalnie się w tym celu spotkali i zjechali z różnych stron Warszawy). Bardzo ich przeprosiłam i wyjaśniłam, że nie nadaję się na spotkanie, bo padam z nóg. Wszyscy mnie zrozumieli, umówiliśmy się następnego dnia i nie było żadnego problemu.

Kiedy natomiast przyjechałam do Turcji (podróż trwała łącznie z autobusem Stambuł-Marmaris 24 godziny!), rozpakowałam się i posprzątałam mieszkanie, wieczorem znajomy zadzwonił, że właśnie do nas jedzie ze swoją dziewczyną i już w zasadzie są pod naszym domem. Zaznaczam: NIE ZADZWONILI WCZEŚNIEJ, ŻEBY SIĘ UMÓWIĆ, zadzwonili będąc już w drodze. Nie ma nawet opcji odmówienia. Zresztą byłoby to największą zniewagą. "Her zaman bekleriz", czyli w dosłownym tłumaczeniu: "zawsze na ciebie czekamy", mój dom stoi dla ciebie otworem, to jedna z najbardziej oczywistych rzeczy w Turcji.
Choć muszę przyznać, że większość znajomych już się przyzwyczaiła, że do nas się zawsze dzwoni i uprzedza swoją wizytę, to jest kilku niereformowalnych. I to jedna z tych rzeczy, którą chcąc nie chcąc akceptować muszę. Czy mi się to podoba czy nie. Samotność w każdym razie w Turcji mi nie grozi :) 

PS. Witajcie po długiej przerwie :) Dużo się działo, dlatego nie pisałam. Poza tym... najzwyczajniej na świecie nie chciało mi się. Przepraszam. Pożyć mi się chciało, a pisać mi się nie chciało ;)