poniedziałek, 27 maja 2013

Panie i Panowie - oddaję w Wasze ręce...Tutku :)

(z gory przepraszam za brak polskıch znakow, ale pısze do Was z pracy)

Moi Drodzy,

jako, ze koncerty tymczasowo zostaly odwolane (ze wzgledu na zalobe narodowa z powodu wybuchu bomby w Reyhanlı - swoja droga ta zaloba zostala ogloszona dosc nıetypowo, bo po kılku dnıach od calej tragedıı, ponadto szanowny pan premıer nıe raczyl sıe tam nawet pofatygowac, bo akurat goscıl u Obamy...) postanowılam, ze podzıele sıe z Wamı chocıaz nagranıem z proby
Spıewam przy akompanıamencıe pıanına ı ud, ale oczywıscıe koncert gramy (my = chor) z pelnym zespolem w skladzıe: pıanıno, darbuka, kanun, skrzypce, ud. Uprzedzajac Wasze pytanıa spowodowane prawdopodobnıe zdzıwıenıem, czemu to ja tak tutaj 'wyje do ksıezyca' ı smıem nazywac to spıewanıem, pragne podkreslıc, ze to Türk Sanat Müzik czyli turecka muzyka klasyczna :)
No ;)

Mılego ogladanıa ı sluchanıa.

Utwor: Manolyam
Kompozytor: Zeki Müren
Wykonanie: Tutku :)

A juz za jakıs czas na koncercıe bedzıe bardzıej ofıcjalnıe, bo na koncertach wygladamy mnıej wıecej tak:

Marmaris Belediyesi Türk Sanat Müziği Korosu



sobota, 18 maja 2013

Marmaris never sleeps...

Za górami, za lasami, było miasteczko, przez Turków zwane rajem, o wdzięcznej nazwie Marmaris. Od 50 lat nie padał tu śnieg, lato jest piękne i trwa pół roku.
U podnóża pięknych gór i nad brzegiem błękitnego morza mieszka tu jakieś 30 000 ludzi, dla większości których rozpoczęcie najpiękniejszej tutaj pory roku oznacza rozpoczęcie turystycznego sezonu, co równa się z tym, że:
  • Przez następne pół roku będą pracować codziennie od rana do nocy.
  • Gotować, prać i sprzątać będą tylko wtedy, kiedy naprawdę nie będzie wyjścia, lub jakimś cudem danego dnia nie będą się czuć zmęczeni.
  • Z rodziną i znajomymi na dłużej niż 2h będą mogli spotkać się gdzieś w okolicach listopada.
  • Jeśli będą mieli szczęście lub akurat jakimś cudem w środku lata spadnie deszcz, a oni pracują na świeżym powietrzu, będą mogli mieć dzień wolny, który z całą pewnością spędzą w łóżku nie ruszając się z niego na krok.
  • Każdego poranka będą walczyć ze swoim ciałem i umysłem, zmuszając się do pójścia do pracy i pocieszając się, że niedługo (czyli aktualnie za jedyne 5 miesięcy) będzie zima i sobie odpoczną.
  • Każdego poranka motywując się do wyjścia z domu, żeby zarobić, myślą o swoich bliskich, o ich podstawowych potrzebach i jeśli są odważni, to czasem nawet marzą o czymś "ekstra", ale oczywiście bez przesady.
  • Prawie wszyscy z nich przykładając głowę do poduszki, zasypiają w maksymalnie 2 minuty (chyba, że mają własny interes - sklepik, biuro wycieczkowe itp. i nocami planują wszystko, co muszą zrobić, żeby spłacić kredyt, który wzięli na jego otwarcie).
Za górami, za lasami, było sobie miasteczko, w którym ludzie pracowali jak mrówki. W końcu...MARMARIS NEVER SLEEPS.

sobota, 4 maja 2013

O muzyce, Atatürku i dziwnych znajomościach.

Mimo, że nie przepadam za tłumaczeniem się, to po tak długiej nieobecności wypadałoby się jednak wytłumaczyć. To nie tak, że z moją ostatnią notką moje życie nagle stanęło w miejscu i okazało się, że nie ma o czym pisać. Wprost przeciwnie - moje życie nabrało takiego tempa, że od czasu napisania ostatniej notki, jakieś tysiąc razy przeżyłam sytuacje, o których myślałam: "koniecznie muszę to opisać na blogu!". Niestety ilość wolnego czasu, w którym mogłabym naprawdę odpocząć, z każdym dniem i z moim narastającym zaangażowaniem w muzykę, życie towarzyskie, a teraz i pracę, malała niepostrzeżenie w zastraszającym tempie.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyłam się ok. 200 piosenek (to mój życiowy rekord!) - około 100 utworów klasycznych (Turk Sanat Muzik) i około 100 utworów ludowych (Turk Halk Muzik). Poczyniłam również postępy w grze na baglamie. Nie aspiruję do bycia wirtuozem, ale fakt, że potrafię parę rzeczy zagrać cieszy mnie bardzo. Tańce folklorystyczne są na tej całej mojej drodze muzycznego rozwoju na ostatnim miejscu - tzn. przyznam, że traktuję je nieco pobłażliwie, trochę jak odpoczynek po prawdziwym wysiłku umysłowym i fizycznym, jakim jest dla mnie nauka śpiewania utworów tureckich. Przez cały ten czas nauki, pokonałam również (i wciąż pokonuję) swoje słabości, walczę z tremą i po prostu staram się skupić na muzyce. W każdym chórze dostałam solo, dostaję też zewsząd bardzo pozytywne informacje zwrotne i staram się w związku z tym robić co do mnie należy - czyli śpiewać najlepiej jak tylko w danym momencie potrafię i korzystać z okazji, że mogę się nauczyć czegoś, czego nigdy wcześniej się nie uczyłam - czyli np. różnic między zachodnim a tureckim systemie muzycznym. Najbliższe koncerty będą jednak dla mnie wyjątkowe, ponieważ na każdym z nich będę miała swoje solo, więc oczywiście jest i ekscytacja i lekki stresik, na razie taki tyci tyci :) Poza tym będą to koncerty w różnych warunkach - plenerowy i w sali koncertowej, więc to dla mnie kolejne doświadczenia w różnych warunkach technicznych. Na jednym z nich będziemy śpiewać z gwiazdą tureckiej muzyki klasycznej, której imienia jeszcze nie mogę zdradzić :)

Piękne koncerty za nami. Pełne wzruszeń, fajnej publiczności i wszystkiego, co od dziecka kojarzy mi się ze sceną i co kocham - próby, podekscytowanie przed koncertem, zapach sceny, radość na scenie, poczucie spełnienia i bycia we właściwym czasie i miejscu. Mieliśmy koncert walentynkowy, koncert z okazji rocznicy przyjazdu Ataturka do Marmaris i koncert z turecką muzyką filmową. Koncerty tematyczne mają to do siebie, że przygotowując się do nich uczymy się przy okazji dużo więcej, niż jedynie utwory, które mamy zaśpiewać. Taka fajna wartość dodana. Tak miałam w szkole wokalnej w Polsce i tak mam tutaj. Kiedy w szkole wokalnej przygotowywaliśmy np. koncert poświęcony twórczości Marka Grechuty, każdy z nas w poszukiwaniu piosenki dla siebie, tygodniami słuchał Grechuty, czytał o Grechucie i generalnie przenosił się w czasie i przestrzeni. Tak też miałam z Ataturkiem. Na koncert z okazji rocznicy jego przyjazdu do Marmaris przygotowywaliśmy jego ulubione piosenki. Przygotowując się, ucząc się wyznaczonych utworów, czytałam równolegle o Ataturku, próbowałam zrozumieć czego dokonał w Turcji, wyobrażałam sobie jego, eleganckiego dżentelmena, składającego wizytę w mieście, siedzącego wieczorem w najpiękniejszej restauracji i słuchającego swoich ulubionych piosenek, które wykonywali dla niego zapewne najlepsi artyści w okolicy.

Mustafa Kemal Atatürk, źródło: Wikipedia

Swoją drogą muzycznie z Ataturkiem całkiem mi po drodze muszę przyznać. Z "Ataturkowego" repertuaru jego najukochańsza piosenka mnie również najbardziej przypadła do gustu:



Jednocześnie byłam w tym samym czasie na wystawie fotografii Ataturka, dyskutowałam o jego reformach z moimi znajomymi, którzy czynnie działają w młodzieżówce CHP (lewicowej partii tureckiej) w Marmaris - generalnie wszystko pięknie się zazębiało i w mojej głowie puzzle powoli zdobywanej wiedzy zaczęły tworzyć pełen obraz. Jednocześnie spędziłam też 2 tygodnie z S. - dziewczyną H. (już kiedyś o niej pisałam), która z kolei jak już Wam kiedyś wspomniałam nosi chustę i popiera przeciwną opcję polityczną - konserwatywną partię AKP, co w mojej układance stworzyło dość duży kontrast z nowoczesnymi jak na jego czasy i otaczającą go rzeczywistość poglądami Ataturka. Na koniec wszystkich politycznych przemyśleń doszłam do wniosku, że jednak nie jestem w stanie jeszcze pojąć tureckiej polityki, co mój nauczyciel skomentował: "nie martw się, my żyjemy tu całe życie i nadal jej nie pojmujemy" :)

A teraz przejdźmy do spraw bardziej przyziemnych. Od 4 dni pracuję. Znowu w tym samym hotelu, w którym pracowałam w ubiegłym roku, jednak tym razem już nie jako info-girl, ale tzw. marketci :) Czyli siedzę sobie w sklepiku hotelowym, sprzedaję i rozmawiam sobie z turystami :) I na pełen etat. A właściwie to prawie na dwa etaty! Pracuję u naszego dobrego znajomego E. I pracuję w standardzie dość tutaj typowym - czyli codziennie od 8.45 do 22.00, bez dni wolnych do końca października (!), czyli tak, jak większość tutaj (ta większość, to jedyne, co mnie pociesza w tej sytuacji plus fakt, że zarabiam). Żeby nie było - próbowałam znaleźć pracę jako pilot-rezydent (po to głównie rok temu zrobiłam licencję), ale warunki na których biura podróży chciały mnie zatrudnić są niestety nie do przyjęcia - ani finansowo, ani prawnie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że w przyszłym roku może się uda. A. nadal pracuje w Pamukkale - raz ma dzień lepszy, raz gorszy i wtedy zarzeka się, że następnego dnia rzuci pracę. On też pracuje codziennie, ale przynajmniej mają system zmianowy, co oznacza, że czasem wraca do domu np. o 15.30. Generalnie w tym roku doszłam do wniosku, że nadejście lata, a szczególnie jego początek zawsze tutaj kojarzy mi się ze stresem. Nie jesteśmy wtedy pewni, gdzie będziemy pracować, potem z kolei stres związany z przepracowaniem (to głównie w przypadku A.), a potem gdzieś w końcówce lata jest cała akcja z przedłużaniem mojego ikametu i cała szopka z tym związana. Ja akurat do wszystkiego przygotowywałam się stopniowo, czyli np. w tamtym roku pracowałam kilka godzin dziennie, czasem w ogóle nie przychodziłam, zimą miałam czasem zlecenia na pisanie lub tłumaczenie tekstów. Nie mogę sobie natomiast wyobrazić co czują np. te z Was, które przyjeżdżają tu z wizją odpoczywania sobie w ciepłym kraju, leżenia na plaży itd. Co prawda ja się w swoim czasie naodpoczywałam i należałam na plaży, ale brutalna prawda jest taka, że jeśli pracujecie, to po prostu nie ma na to czasu. Moi tureccy znajomi, którzy w lato pracują w turystyce, zazwyczaj wchodzą do morza maksymalnie 5 razy podczas całego lata i są najbardziej bladzi ze wszystkich Turków jakich znam. Cóż, pewnie w tym roku i ja dołączę do tego grona, bo póki co moją 2 godzinną przerwę na lunch wykorzystuję na kursy i próby, które mam 5 razy w tygodniu. Ale mam też ambitny plan na pływanie rano - nad morze mam 2 minuty, więc byłby to naprawdę skandal, gdybym tego nie wykorzystywała!

Jak widzicie i czujecie pewnie czytając ten tekst, do wielu rzeczy tutaj przywykłam. To prawda, co nie oznacza, że już nic mnie nie dziwi. Dziwi mnie i to prawie codziennie. Wczoraj na przykład uświadomiłam sobie, że przebywam w dość nietypowej w porównaniu do mojej polskiej rzeczywistości. Szłam sobie z pracy na próbę naszego zespołu tańca folklorystycznego. Po drodze minęłam pensjonat, przed którym stała Maria i jej koleżanka - dwie sympatyczne panie Gruzinki, lat 35 i 40, które przychodzą do naszego salonu fryzjerskiego codziennie zrobić sobie fryzurę, paznokcie, piją z nami kawkę, palą papieroska, a potem idą do pensjonatu, gdzie.....trudnią się najstarszym zawodem świata! (!!!!). Na początku trudno mi było w to uwierzyć, kiedy je poznałam. Właściwie myślałam, że to żart. Do dziś nie mogę ogarnąć swoim umysłem, że te dwie sympatyczne, serdeczne kobiety naprawdę robią to, co robią. Choć kiedy opowiedziały mi o realiach pracy w Gruzji, gdzie stawka DZIENNA to 14 zł (!!!), to trochę tłumaczy ich desperację....trochę...Choć ja tego nie pojmuję....Mijając pensjonat doszłam do cmentarza - tyle razy go widziałam, a właściwie nigdy mu się tak naprawdę nie przyjrzałam. I ten cmentarz zasługuje co najmniej na oddzielną galerię zdjęć. Może któregoś dnia wymknę się trochę wcześniej i pokażę Wam na zdjęciach niezwykły i tajemniczy nastrój tego miejsca. Zaraz potem przechodzę obok ogromnego meczetu, żeby w końcu dojść na próbę do...amfiteatru :) O amfiteatrze chyba kiedyś wspomniałam. Zbudowano go w Marmaris ok.15 lat temu na wzniesieniu, na wzór greckich teatrów. Genialne miejsce na koncerty! Ogromne, otoczone zielenią, z fajną akustyką, mieszczące chyba pół Marmaris miejsce - amfiteatr. Chwała za to temu, który wpadł na pomysł zbudowania tego cuda, bo moim zdaniem pomysł był świetny. W każdym razie potem tańczyłam ze wszystkimi to, co mamy wkrótce zaprezentować na koniec kursu i kiedy turyści z okolicznych hoteli zaczęli przychodzić i robić nam zdjęcia, uznając całą sytuację za dość osobliwą, miałam przez chwilę myśl - o rany, co ja tu robię? :) Jeszcze całkiem niedawno to ja byłam turystą robiącym tu zdjęcia...

Poza tym, że czasem zdarza mi się spojrzeć na siebie z dystansu, z perspektywy widza oglądającego "Przygody Tutku w Turcji", to tak, do wielu rzeczy przywykłam. Dlatego fajnie czasem wejść w pozycję widza i zobaczyć film z sobą samym w roli głównej. Grunt, żeby w tej roli nie pozostać :)