czwartek, 18 lipca 2013

Dlaczego przyjaźń z Turczynkami nie jest łatwa, 1 dzień wakacji w Akyaka i BONUS - WYRÓŻNIENIE

Nie myślcie sobie, że "mam lenia" i dlatego nic nie piszę od miesiąca. Jak wiecie moje życie aktualnie przypomina starania się o tytuł pracownika roku, z tym, że nikt mi tego tytułu raczej nie przyzna ;) 

Już niedługo miną 3 miesiące od kiedy pracuję, ale mam wrażenie, że to przynajmniej rok. Dzień wolny miałam 1, a kiedy musiałam wyjść wcześniej innego dnia, bo siostra A. brała ślub, to usłyszałam, że "bez przesady z tym wolnym!". Ale ten jeden jedyny upragniony wolny dzień wykorzystaliśmy z A. do granic możliwości. Pojechaliśmy na motorze do Akyaka - piękna, mała, cicha miejscowość ok. 30km od Marmaris. Świetna wycieczka, piękne widoki i ten spoooookój, który tam panuje...nie to, co u nas w Marmaris - świątek, piątek, czy niedziela, od rana do wieczora czuję się jak na Bar Street - zupełnie, jakby muzyka, która zagłusza wszystko, co tylko możliwe, była jakimś nieodłącznym elementem lata, zaproszeniem dla turystów do zabawy i wydawania pieniędzy....Trochę jak utwory płynące z głośników w polskich supermarketach, dobrane bynajmniej nie bez powodu (psychologia marketingu - zapewne wiecie o czym mówię).














W układance znajomych pojawiła się nowa postać - N. - żona barbera z naszego salonu. N. pochodzi z północy Turcji (region Morza Czarnego). Poznałyśmy się jakiś miesiąc temu, kiedy się tu wprowadziła. Wcześniej po ślubie mieszkała z naszym barberem w Marmaris, potem rozwiedli się, a teraz znowu pobrali - jak to mówią Turcy: kader (przeznaczenie) :) Takie rzeczy to tylko w Turcji ;) Sympatyczna dziewczyna, ale w momencie, kiedy przed wyjściem z domu podciągnęła mi bluzkę pod szyję, zasłaniając rzekomo za duży dekolt (a wierzcie mi, dużych dekoltów nie noszę), zrozumiałam, że przyjaciółkami to my nie będziemy.

Jestem osobą, która szybko zawiera nowe znajomości, ale jeśli chodzi o prawdziwą Przyjaźń, to zajmuje mi to lata i przyznam, że niełatwo się zaprzyjaźniam. Prawdziwy przyjaciel, to dla mnie nie osoba, której wszystko mogę powiedzieć - choć to też, ale na którą zawsze mogę liczyć i ona na mnie też, i która wyznaje podobne wartości do moich i ma zbliżony do mojego światopogląd. W kwestiach fundamentalnych musimy się przynajmniej rozumieć, jeśli nie zgadzać. W związku z powyższym mimo, że N. jest powiedzmy umiarkowanie liberalna (razem z mężem działa w młodzieżówce CHP), mniej więcej w moim wieku i powiedzmy, że mamy mniej więcej podobne zainteresowania (godne uwagi jest to, że większość dziewczyn tutaj - nie wszystkie, ale większość - nie ma żadnych zainteresowań...), to na ten moment nie sądzę, żebyśmy stały się best friends. Trzeba Wam wiedzieć, że Turczynki są obsesyjnie zazdrosne, kochają plotkować, mają gust dalece odbiegający od europejskiego (nie rozumieją pojęcia "kicz") i często są mało ambitne. To mi wystarczy do tego, żeby nie zacieśniać takich relacji. Dzięki Bogu są wyjątki - jak moja koleżanka ze Stambułu B. - ale to są wyjątki niestety...

Na koniec mam dla Was bonus - dostałam od Ingalill - autorki bardzo ciekawego bloga W kraju, który nie istnieje, WYRÓŻNIENIE, za które niniejszym bardzo Ci Ingalill dziękuję :) Czym prędzej odpowiadam na Twoje pytania:

1. Ulubiony owoc?

Granat.
2. Miejsce, do którego zawsze wracam to...?
Polska.
3. Najbardziej nielubiana potrawa?
Jajko na twardo - jajek na twardo nie jem od 25 lat.
4. Lody mleczne czy sorbety?
Lody mleczne - moje ulubione to chałwowe i pistacjowe. Jakieś "sturczone" mam upodobania smakowe...;)
5. Największe marzenie w życiu?
Mieć poczucie spełniania i w efekcie spełnienia swojej "misji" - czyli po krótce wykorzystywać swoje talenty, umiejętności i predyspozycje w taki sposób, który przynosi spełnienie mnie i radość innym.
6. Pieprz czy wanilia?
Pieprz i wanilia.
7. Ulubione zwierzę?
Wszystkie, które sprawiają, że wchodzę na rejestr gwizdkowy wyrażając nad nimi swój zachwyt ;)
8. Co bym zmienił/ła w swoim życiu?
Byłabym częściej asertywna i nie traciła czasu na przebywanie z ludźmi, z którymi szkoda go tracić.
9. Najlepsza muzyka to...?
Muzyka tworzona przez ciekawych ludzi, nieszablonowa, nowatorska, albo na odwrót - głęboko osadzona w tradycjach, muzyka nieprzypadkowa, przemyślana, albo szalona improwizacja, kierowana przez jakieś niewytłumaczalne siły wyższe. Muzyka, która intryguje, która sprawia, że słuchając jej doznaję takiej przyjemności, jakby mi ktoś mózg wysmarował Nutellą :)
10. Wolny czas spędzam...?
Słuchając muzyki, śpiewając, grając, czytając książki, gazety, pisząc, szukając inspiracji do dekoracji domu, gotując nowe potrawy, rozmawiając z przyjaciółmi, jeżdżąc na rowerze, pływając... A kiedy mam go dużo i kiedy tylko jest to możliwe - zwiedzając nowe zakątki. Generalnie sama z sobą raczej się nie nudzę, wręcz przeciwnie - z wiekiem coraz bardziej lubię być sama. Ale może to moja reakcja na upodobanie Turków do robienia wszystkiego razem ;)

Teraz moja kolej wysłania w eter 10 pytań wyróżnionym przeze mnie blogom, wyróżniam więc blogi:

http://crate-of-art.blogspot.com/
http://mylittlewhitehome.blogspot.com/
http://izabelaszmit.wordpress.com/
http://rodzynkisultanskie.blogspot.com/
http://mojminiaturek.blogspot.com/
http://bengusia.blogspot.com/
http://utkanezmarzen.blogspot.com/
 
A moimi pytaniami niech będą pytania ze słynnego Kwestionariusza Prousta z XIX wieku:

1. Główna cecha mojego charakteru?
2. Cechy, których szukam u mężczyzny?
3. Cechy których szukam u kobiety?
4. Co cenię najbardziej u przyjaciół?
5. Moja główna wada?
6. Moje ulubione zajęcie?
7. Moje marzenie o szczęściu?
8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk?
9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem?
10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie był tym, kim jestem?
11. Kiedy kłamię?
12. Słowa, których nadużywam?
13. Ulubieni bohaterowie literaccy?
14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego?
15. Czego nie cierpię ponad wszystko?
16. Dar natury, który chciałbym posiadać?
17. Jak chciałbym umrzeć?
18. Obecny stan mojego umysłu?
19. Błędy które najczęściej wybaczam?

Miłej zabawy :)

środa, 19 czerwca 2013

2 lata

17 czerwca minęły 2 lata od kiedy napisałam tutaj pierwszy tekst. Nigdy nie wracam do moich tekstów. Po napisaniu notki zmuszam się i cierpię męki straszne czytając dla przyzwoitości ten jeden chociaż raz cały tekst, żeby sprawdzić ewentualne błędy itp. Także nie mam zamiaru teraz nawiązywać do tego, co dokładnie pisałam 2 lata temu. Zajrzę jedynie w zakamarki swoich wspomnień.

2 lata temu, kiedy zaczęłam pisać tego bloga, straciłam stałą pracę i w związku z tym stałe źródło dochodów. Potem bywało różnie - lepiej i gorzej, ale pisanie bloga z pewnością pomagało mi uporządkować moje myśli i odczucia związane przede wszystkim z odnajdywaniem się każdego dnia w tak odmiennym kulturowo kraju i w nowej dla mnie sytuacji. Wszystko było nowe i albo fascynujące, albo frustrujące, albo dziwne, albo ciekawe, albo zupełnie niezrozumiałe itp. itd.

Wiele razy pisałam o tym, że źródłem największych nieporozumień był język, którego stopniowe uczenie się miało największy wpływ na zmiany w moim życiu w Turcji. Dzięki językowi zaczęłam świadomie żyć wśród Turków i z Turkami. Wróciłam do muzyki, zawarłam bardzo dużo nowych znajomości i zyskałam kilku przyjaciół i jedną bliską przyjaciółkę. Oczywiście nikt tutaj nie zastąpi mi moich polskich przyjaciół, których znam od lat, ale...oni po prostu są nie do zastąpienia i tyle :)

Długo nie miałam stałej pracy, za to wiele razy różne dorywcze. Aktualnie jak wiecie pracuję w hotelowym sklepiku i salonie fryzjersko-kosmetycznym. Z prostego powodu - innego wyboru aktualnie nie mam. Kto wie jakie są realia zatrudniania cudzoziemców w Turcji, a może raczej w Marmaris, ten wie i chyba nie będę się rozwodzić w tym temacie. Najpoważniejszą ofertą pracy w charakterze pilota rezydenta w tym roku (miałam w tym biurze 3 rozmowy rekrutacyjne) okazała się być oferta od jednego z najbardziej znanych i sprawdzonych biur, które ochoczo chciało mnie zatrudnić....na czarno i właśnie upadło.
Aktualnie wydaje mi się, że nigdy nie pracowałam tak ciężko jak teraz (codziennie po 13-14h, bez dni wolnych od początku maja do prawdopodobnie końca października). A. jak wiecie w tym roku nadal jest stewardem w busach i tam też oczywiście jest raz lepiej, raz gorzej. Kiedy wychodzi do pracy o 5.30 rano (a ja prasuję mu koszulę z zamkniętymi oczami - da się :)) i wraca do domu o 15.30, to to jest luksus nad luksusami. Ale bywa i tak, jak w tym tygodniu, kiedy pracował......36h z rzędu!!!!! Czy ktoś może mi wytłumaczyć jak można mieć czelność zapytać pracownika czy będzie pracował 36 godzin? Przy tej okazji pozwolę sobie na krótką refleksję na temat prawa pracy w Turcji - hmmmm.....ono po prostu w rzeczywistości nie istnieje. Oto i tajemnica szybkiego wzrostu tureckiej gospodarki.

Oczywiście nie chcę tu uogólniać, że tak ciężko w Turcji żyć i pracować, bo są różne sytuacje, różni ludzie, różne możliwości i różne miasta. Ale nie będę Was oszukiwać. W Marmaris jest ciężko. Dla większości. I szczególnie latem. Większość moich znajomych pracuje tu od rana do nocy i nie ma po prostu siły na NIC. Gdyby nie muzyka, znajomi itd., to pewnie aktualnie byłabym dosyć mocno przybita. Przepraszam Was (tych, którzy też tu pracują), ale prawda jest taka, że pracujemy jak zwierzęta. Są dni, kiedy wydaje mi się, że tym razem już naprawdę nie dam rady (A. ma dokładnie to samo), ale trzeba wziąć się w garść i przywołać cele i plany, do których realizacji potrzebne nam będą pieniądze, wyjść domu i znowu wrócić późnym wieczorem lub w nocy. A uwierzcie mi, nie mam na myśli tutaj nie wiadomo jakich rzeczy, na które to chcemy zarobić. Chcemy po prostu w końcu pierwszy raz przyjechać do Polski razem. Aż tyle i tylko tyle.

Oprócz muzyki, koncertów, znajomych i siebie nawzajem, staramy się z A. odnajdywać drobne przyjemności, które pomogą nam się zrelaksować i ogólnie lepiej poczuć. A. ma swoje, a ja mam swoje. Dla mnie to np.:
- siedzenie wieczorem na balkonie i jedzenie czereśni
- jechanie do pracy na rowerze dłuższą drogą tylko po to, żeby zobaczyć morze
- plotkowanie z koleżanką przez godzinę przez telefon o wszystkim i o niczym 
- kupienie czegoś do domu i przestawienie mebli w salonie
- zjedzenie lodów karmelowych w pozycji leżącej przed telewizorem
- branie prysznica rano z zamkniętymi jeszcze oczami, ale za to z obłędnie pachnącym truskawkami żelem (moje ostatnie odkrycie kosmetyczne)
- dobra książka czytana ukradkiem w pracy, kiedy choć przez kilka minut nikt nie zawraca mi głowy
- ciekawa rozmowa z turystami (to akurat zdarza się rzadko, ale się zdarza)
- nasze nawet najkrótsze wycieczki na motorze z A.
- przerwa w pracy, kiedy akurat A. już wróci i możemy sobie pozwolić na wspólne zakupy i obiad 

Także jak widzicie - da się. Przeważnie jesteśmy wykończeni, ale da się. Na przykład nigdy nie sądziłam, że mogę przyjść rano do pracy, w południe wyjść na 2 h, żeby dać koncert z chórem, na którym miałam też solo (co kiedyś stresowało mnie na tyle, że brałam cały dzień wolny w pracy, żeby się jak najlepiej przygotować!), po czym wrócić do pracy i zostać w niej do wieczora, jakby nigdy nic ;) Jak to mówiła moja była szefowa: "TRZEBA BYĆ ELASTYCZNYM" :) Święte słowa!

Myślę więc, że sami z łatwością możecie ocenić, co się przez te dwa lata u mnie zmieniło. A zmieniło się prawie wszystko :)

piątek, 7 czerwca 2013

"Haydi kızlar! Haydi efeler!" - czyli Tutku w krainie Ege :)

Uprzejmie donoszę, że zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami dnia 4 czerwca 2013 pierwszy raz w życiu wyszłam na scenę w nietypowej dla siebie roli - tancerki Zespołu Ludowego Miasta Marmaris. Bo jak już na scenie jestem, to wiecie co zazwyczaj na niej robię - śpiewam (no jak trzeba, to i zatańczyć mogę ;))

Pierwszy raz byłam tak pozytywnie podekscytowana przed wejściem na scenę - bardzo przyjemny rodzaj tremy, połączony chyba po prostu z nieskrywaną radością, że biorę udział w tak kolorowym wydarzeniu. Tego dnia nie tylko nasza grupa miała pokaz. Przed nami było też kilka grup dzieciaków tańczących głównie tańce ludowe, ale była też salsa, balet i gimnastyka artystyczna. Przyznam, że od początku do końca czułam się jak w bajce. Piękne, kolorowe, tradycyjne stroje (z regionu Morza Egejskiego - tu mieszkam), piękna muzyka, mnóstwo pozytywnej energii, śmiechu dzieciaków, radośnie zbierających się całych rodzin i ich przyjaciół, którzy przyszli podziwiać postępy latorośli, no i nasze oczywiście. To właśnie jeden z tych dni, jeden z tych momentów, kiedy zadaję sobie pytanie: "o rany, czy to się dzieje naprawdę? Czy ja naprawdę biorę w tym udział?":)

Szczególnie w dniach, kiedy wszystko w Turcji aktualnie kręci się wokół polityki - i słusznie, aktualnie jest taka potrzeba - ten wieczór był chyba dla nas wszystkich miłą odskocznią.

Ale nie będę Was zanudzać przydługimi opisami. W końcu po dłuższej przerwie mam dla Was.....ZDJĘCIA I FILM! :)
















PS. Oczywiście zamieściłam zdjęcia, na których mnie nie ma :P Ale na filmie jestem. Także dla chcącego nic trudnego - kto chce znaleźć Tutku, to znajdzie ;)

A w kwestii polityki moje zdanie jest następujące:

poniedziałek, 27 maja 2013

Panie i Panowie - oddaję w Wasze ręce...Tutku :)

(z gory przepraszam za brak polskıch znakow, ale pısze do Was z pracy)

Moi Drodzy,

jako, ze koncerty tymczasowo zostaly odwolane (ze wzgledu na zalobe narodowa z powodu wybuchu bomby w Reyhanlı - swoja droga ta zaloba zostala ogloszona dosc nıetypowo, bo po kılku dnıach od calej tragedıı, ponadto szanowny pan premıer nıe raczyl sıe tam nawet pofatygowac, bo akurat goscıl u Obamy...) postanowılam, ze podzıele sıe z Wamı chocıaz nagranıem z proby
Spıewam przy akompanıamencıe pıanına ı ud, ale oczywıscıe koncert gramy (my = chor) z pelnym zespolem w skladzıe: pıanıno, darbuka, kanun, skrzypce, ud. Uprzedzajac Wasze pytanıa spowodowane prawdopodobnıe zdzıwıenıem, czemu to ja tak tutaj 'wyje do ksıezyca' ı smıem nazywac to spıewanıem, pragne podkreslıc, ze to Türk Sanat Müzik czyli turecka muzyka klasyczna :)
No ;)

Mılego ogladanıa ı sluchanıa.

Utwor: Manolyam
Kompozytor: Zeki Müren
Wykonanie: Tutku :)

A juz za jakıs czas na koncercıe bedzıe bardzıej ofıcjalnıe, bo na koncertach wygladamy mnıej wıecej tak:

Marmaris Belediyesi Türk Sanat Müziği Korosu



sobota, 18 maja 2013

Marmaris never sleeps...

Za górami, za lasami, było miasteczko, przez Turków zwane rajem, o wdzięcznej nazwie Marmaris. Od 50 lat nie padał tu śnieg, lato jest piękne i trwa pół roku.
U podnóża pięknych gór i nad brzegiem błękitnego morza mieszka tu jakieś 30 000 ludzi, dla większości których rozpoczęcie najpiękniejszej tutaj pory roku oznacza rozpoczęcie turystycznego sezonu, co równa się z tym, że:
  • Przez następne pół roku będą pracować codziennie od rana do nocy.
  • Gotować, prać i sprzątać będą tylko wtedy, kiedy naprawdę nie będzie wyjścia, lub jakimś cudem danego dnia nie będą się czuć zmęczeni.
  • Z rodziną i znajomymi na dłużej niż 2h będą mogli spotkać się gdzieś w okolicach listopada.
  • Jeśli będą mieli szczęście lub akurat jakimś cudem w środku lata spadnie deszcz, a oni pracują na świeżym powietrzu, będą mogli mieć dzień wolny, który z całą pewnością spędzą w łóżku nie ruszając się z niego na krok.
  • Każdego poranka będą walczyć ze swoim ciałem i umysłem, zmuszając się do pójścia do pracy i pocieszając się, że niedługo (czyli aktualnie za jedyne 5 miesięcy) będzie zima i sobie odpoczną.
  • Każdego poranka motywując się do wyjścia z domu, żeby zarobić, myślą o swoich bliskich, o ich podstawowych potrzebach i jeśli są odważni, to czasem nawet marzą o czymś "ekstra", ale oczywiście bez przesady.
  • Prawie wszyscy z nich przykładając głowę do poduszki, zasypiają w maksymalnie 2 minuty (chyba, że mają własny interes - sklepik, biuro wycieczkowe itp. i nocami planują wszystko, co muszą zrobić, żeby spłacić kredyt, który wzięli na jego otwarcie).
Za górami, za lasami, było sobie miasteczko, w którym ludzie pracowali jak mrówki. W końcu...MARMARIS NEVER SLEEPS.

sobota, 4 maja 2013

O muzyce, Atatürku i dziwnych znajomościach.

Mimo, że nie przepadam za tłumaczeniem się, to po tak długiej nieobecności wypadałoby się jednak wytłumaczyć. To nie tak, że z moją ostatnią notką moje życie nagle stanęło w miejscu i okazało się, że nie ma o czym pisać. Wprost przeciwnie - moje życie nabrało takiego tempa, że od czasu napisania ostatniej notki, jakieś tysiąc razy przeżyłam sytuacje, o których myślałam: "koniecznie muszę to opisać na blogu!". Niestety ilość wolnego czasu, w którym mogłabym naprawdę odpocząć, z każdym dniem i z moim narastającym zaangażowaniem w muzykę, życie towarzyskie, a teraz i pracę, malała niepostrzeżenie w zastraszającym tempie.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyłam się ok. 200 piosenek (to mój życiowy rekord!) - około 100 utworów klasycznych (Turk Sanat Muzik) i około 100 utworów ludowych (Turk Halk Muzik). Poczyniłam również postępy w grze na baglamie. Nie aspiruję do bycia wirtuozem, ale fakt, że potrafię parę rzeczy zagrać cieszy mnie bardzo. Tańce folklorystyczne są na tej całej mojej drodze muzycznego rozwoju na ostatnim miejscu - tzn. przyznam, że traktuję je nieco pobłażliwie, trochę jak odpoczynek po prawdziwym wysiłku umysłowym i fizycznym, jakim jest dla mnie nauka śpiewania utworów tureckich. Przez cały ten czas nauki, pokonałam również (i wciąż pokonuję) swoje słabości, walczę z tremą i po prostu staram się skupić na muzyce. W każdym chórze dostałam solo, dostaję też zewsząd bardzo pozytywne informacje zwrotne i staram się w związku z tym robić co do mnie należy - czyli śpiewać najlepiej jak tylko w danym momencie potrafię i korzystać z okazji, że mogę się nauczyć czegoś, czego nigdy wcześniej się nie uczyłam - czyli np. różnic między zachodnim a tureckim systemie muzycznym. Najbliższe koncerty będą jednak dla mnie wyjątkowe, ponieważ na każdym z nich będę miała swoje solo, więc oczywiście jest i ekscytacja i lekki stresik, na razie taki tyci tyci :) Poza tym będą to koncerty w różnych warunkach - plenerowy i w sali koncertowej, więc to dla mnie kolejne doświadczenia w różnych warunkach technicznych. Na jednym z nich będziemy śpiewać z gwiazdą tureckiej muzyki klasycznej, której imienia jeszcze nie mogę zdradzić :)

Piękne koncerty za nami. Pełne wzruszeń, fajnej publiczności i wszystkiego, co od dziecka kojarzy mi się ze sceną i co kocham - próby, podekscytowanie przed koncertem, zapach sceny, radość na scenie, poczucie spełnienia i bycia we właściwym czasie i miejscu. Mieliśmy koncert walentynkowy, koncert z okazji rocznicy przyjazdu Ataturka do Marmaris i koncert z turecką muzyką filmową. Koncerty tematyczne mają to do siebie, że przygotowując się do nich uczymy się przy okazji dużo więcej, niż jedynie utwory, które mamy zaśpiewać. Taka fajna wartość dodana. Tak miałam w szkole wokalnej w Polsce i tak mam tutaj. Kiedy w szkole wokalnej przygotowywaliśmy np. koncert poświęcony twórczości Marka Grechuty, każdy z nas w poszukiwaniu piosenki dla siebie, tygodniami słuchał Grechuty, czytał o Grechucie i generalnie przenosił się w czasie i przestrzeni. Tak też miałam z Ataturkiem. Na koncert z okazji rocznicy jego przyjazdu do Marmaris przygotowywaliśmy jego ulubione piosenki. Przygotowując się, ucząc się wyznaczonych utworów, czytałam równolegle o Ataturku, próbowałam zrozumieć czego dokonał w Turcji, wyobrażałam sobie jego, eleganckiego dżentelmena, składającego wizytę w mieście, siedzącego wieczorem w najpiękniejszej restauracji i słuchającego swoich ulubionych piosenek, które wykonywali dla niego zapewne najlepsi artyści w okolicy.

Mustafa Kemal Atatürk, źródło: Wikipedia

Swoją drogą muzycznie z Ataturkiem całkiem mi po drodze muszę przyznać. Z "Ataturkowego" repertuaru jego najukochańsza piosenka mnie również najbardziej przypadła do gustu:



Jednocześnie byłam w tym samym czasie na wystawie fotografii Ataturka, dyskutowałam o jego reformach z moimi znajomymi, którzy czynnie działają w młodzieżówce CHP (lewicowej partii tureckiej) w Marmaris - generalnie wszystko pięknie się zazębiało i w mojej głowie puzzle powoli zdobywanej wiedzy zaczęły tworzyć pełen obraz. Jednocześnie spędziłam też 2 tygodnie z S. - dziewczyną H. (już kiedyś o niej pisałam), która z kolei jak już Wam kiedyś wspomniałam nosi chustę i popiera przeciwną opcję polityczną - konserwatywną partię AKP, co w mojej układance stworzyło dość duży kontrast z nowoczesnymi jak na jego czasy i otaczającą go rzeczywistość poglądami Ataturka. Na koniec wszystkich politycznych przemyśleń doszłam do wniosku, że jednak nie jestem w stanie jeszcze pojąć tureckiej polityki, co mój nauczyciel skomentował: "nie martw się, my żyjemy tu całe życie i nadal jej nie pojmujemy" :)

A teraz przejdźmy do spraw bardziej przyziemnych. Od 4 dni pracuję. Znowu w tym samym hotelu, w którym pracowałam w ubiegłym roku, jednak tym razem już nie jako info-girl, ale tzw. marketci :) Czyli siedzę sobie w sklepiku hotelowym, sprzedaję i rozmawiam sobie z turystami :) I na pełen etat. A właściwie to prawie na dwa etaty! Pracuję u naszego dobrego znajomego E. I pracuję w standardzie dość tutaj typowym - czyli codziennie od 8.45 do 22.00, bez dni wolnych do końca października (!), czyli tak, jak większość tutaj (ta większość, to jedyne, co mnie pociesza w tej sytuacji plus fakt, że zarabiam). Żeby nie było - próbowałam znaleźć pracę jako pilot-rezydent (po to głównie rok temu zrobiłam licencję), ale warunki na których biura podróży chciały mnie zatrudnić są niestety nie do przyjęcia - ani finansowo, ani prawnie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że w przyszłym roku może się uda. A. nadal pracuje w Pamukkale - raz ma dzień lepszy, raz gorszy i wtedy zarzeka się, że następnego dnia rzuci pracę. On też pracuje codziennie, ale przynajmniej mają system zmianowy, co oznacza, że czasem wraca do domu np. o 15.30. Generalnie w tym roku doszłam do wniosku, że nadejście lata, a szczególnie jego początek zawsze tutaj kojarzy mi się ze stresem. Nie jesteśmy wtedy pewni, gdzie będziemy pracować, potem z kolei stres związany z przepracowaniem (to głównie w przypadku A.), a potem gdzieś w końcówce lata jest cała akcja z przedłużaniem mojego ikametu i cała szopka z tym związana. Ja akurat do wszystkiego przygotowywałam się stopniowo, czyli np. w tamtym roku pracowałam kilka godzin dziennie, czasem w ogóle nie przychodziłam, zimą miałam czasem zlecenia na pisanie lub tłumaczenie tekstów. Nie mogę sobie natomiast wyobrazić co czują np. te z Was, które przyjeżdżają tu z wizją odpoczywania sobie w ciepłym kraju, leżenia na plaży itd. Co prawda ja się w swoim czasie naodpoczywałam i należałam na plaży, ale brutalna prawda jest taka, że jeśli pracujecie, to po prostu nie ma na to czasu. Moi tureccy znajomi, którzy w lato pracują w turystyce, zazwyczaj wchodzą do morza maksymalnie 5 razy podczas całego lata i są najbardziej bladzi ze wszystkich Turków jakich znam. Cóż, pewnie w tym roku i ja dołączę do tego grona, bo póki co moją 2 godzinną przerwę na lunch wykorzystuję na kursy i próby, które mam 5 razy w tygodniu. Ale mam też ambitny plan na pływanie rano - nad morze mam 2 minuty, więc byłby to naprawdę skandal, gdybym tego nie wykorzystywała!

Jak widzicie i czujecie pewnie czytając ten tekst, do wielu rzeczy tutaj przywykłam. To prawda, co nie oznacza, że już nic mnie nie dziwi. Dziwi mnie i to prawie codziennie. Wczoraj na przykład uświadomiłam sobie, że przebywam w dość nietypowej w porównaniu do mojej polskiej rzeczywistości. Szłam sobie z pracy na próbę naszego zespołu tańca folklorystycznego. Po drodze minęłam pensjonat, przed którym stała Maria i jej koleżanka - dwie sympatyczne panie Gruzinki, lat 35 i 40, które przychodzą do naszego salonu fryzjerskiego codziennie zrobić sobie fryzurę, paznokcie, piją z nami kawkę, palą papieroska, a potem idą do pensjonatu, gdzie.....trudnią się najstarszym zawodem świata! (!!!!). Na początku trudno mi było w to uwierzyć, kiedy je poznałam. Właściwie myślałam, że to żart. Do dziś nie mogę ogarnąć swoim umysłem, że te dwie sympatyczne, serdeczne kobiety naprawdę robią to, co robią. Choć kiedy opowiedziały mi o realiach pracy w Gruzji, gdzie stawka DZIENNA to 14 zł (!!!), to trochę tłumaczy ich desperację....trochę...Choć ja tego nie pojmuję....Mijając pensjonat doszłam do cmentarza - tyle razy go widziałam, a właściwie nigdy mu się tak naprawdę nie przyjrzałam. I ten cmentarz zasługuje co najmniej na oddzielną galerię zdjęć. Może któregoś dnia wymknę się trochę wcześniej i pokażę Wam na zdjęciach niezwykły i tajemniczy nastrój tego miejsca. Zaraz potem przechodzę obok ogromnego meczetu, żeby w końcu dojść na próbę do...amfiteatru :) O amfiteatrze chyba kiedyś wspomniałam. Zbudowano go w Marmaris ok.15 lat temu na wzniesieniu, na wzór greckich teatrów. Genialne miejsce na koncerty! Ogromne, otoczone zielenią, z fajną akustyką, mieszczące chyba pół Marmaris miejsce - amfiteatr. Chwała za to temu, który wpadł na pomysł zbudowania tego cuda, bo moim zdaniem pomysł był świetny. W każdym razie potem tańczyłam ze wszystkimi to, co mamy wkrótce zaprezentować na koniec kursu i kiedy turyści z okolicznych hoteli zaczęli przychodzić i robić nam zdjęcia, uznając całą sytuację za dość osobliwą, miałam przez chwilę myśl - o rany, co ja tu robię? :) Jeszcze całkiem niedawno to ja byłam turystą robiącym tu zdjęcia...

Poza tym, że czasem zdarza mi się spojrzeć na siebie z dystansu, z perspektywy widza oglądającego "Przygody Tutku w Turcji", to tak, do wielu rzeczy przywykłam. Dlatego fajnie czasem wejść w pozycję widza i zobaczyć film z sobą samym w roli głównej. Grunt, żeby w tej roli nie pozostać :)


sobota, 9 lutego 2013

10 pytań do Tutku

W kwestii zawierania nowych znajomości pobijam przez ostatnie miesiące moje własne rekordy. Jak wiecie chodzę na 4 kursy, więc jest to nieuniknione. Ze względu na tematykę kursów (turecka muzyka klasyczna, turecka muzyka ludowa, gra na bağlamie i taniec folklorystyczny) na każdym z nich wzbudzam mniejsze lub większe zainteresowanie. Z czasem przywykłam już do tego, że zawsze ktoś ukradkiem mnie obserwuje, a czasem obserwuje mnie bez skrępowania i wcale nie ukradkiem :) Często ktoś podchodzi i pyta skąd jestem (zazwyczaj na wstępie zakładając, że z Rosji...), a potem pada kilka pytań, które jakby nie patrzeć, bez względu na to, kto je zadaje, są często do siebie podobne. Oprócz zestawu podstawowego (skąd jesteś, ile czasu mieszkasz w Turcji itp.), w toku każdej ze znajomości, którą tutaj zawarłam, pojawiają się prędzej czy później te same pytania, na które ja w zasadzie tak samo odpowiadam:

1. Jak Wy możecie jeść w Polsce wieprzowinę?

Możemy, co więcej - smakuje nam, niektórym nawet bardzo, choć ja osobiście nie jestem zapalonym mięsożercą. Bez mięsa mogę się spokojnie obejść, co nie zmienia faktu, że czasem lubię. A już na pewno jem zawsze będąc w Polsce.

2. Czy myślałaś o tym, żeby przejść na islam?

Nie mam zamiaru przechodzić na islam. Nigdy nie mówię nigdy (w żadnej sprawie), ale na pewno do tej pory i na ten moment nie odczuwałam i nie odczuwam takiej potrzeby. Ale co ciekawe, to pytanie pada czasem nawet ze strony osób, które znają mnie dość dobrze od 2 lat. Mam wrażenie, że jednak czasem jest w nim zawarta nadzieja, że może jednak zmieniłam zdanie ;)

3. Gdzie lepiej - w Polsce, czy w Turcji?

No proszę, słucham, gdzie lepiej? Jeśli ktoś jednoznacznie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, to gratuluję. Bo ja jestem od tego daleka. Wiadomo, że w Polsce mam rodzinę i przyjaciół i tego mi zawsze będzie w Turcji brakowało. Poza tym jestem i zawsze będę Polką. Bez względu na to kiedy i jakie dodatkowe obywatelstwo otrzymam. I co więcej - podobnie jak Turcy są dumni z bycia Turkami, ja jestem dumna z bycia Polką.

4. Jak wygląda polska wieś? Co uprawiają i hodują rolnicy? Czy warzywa i owoce są równie smaczne jak u nas w Turcji?

Odpowiadam zgodnie z prawdą - polska wieś jest piękna i bardzo różnorodna. Niestety ludzie tam mieszkający najczęściej teraz przeprowadzają się do miast, nie dostrzegając potencjału miejsc, z których pochodzą. Oczywiście, że warzywa i owoce są równie smaczne, a niektóre nawet smaczniejsze! Co więcej, w ilości i jakości odmian jabłek Polska jest ponoć niezrównana, moi drodzy Tureccy przyjaciele, myślący, że w temacie owoców przebijacie wszystkich ;P

5. Czy znasz/rozumiesz rosyjski? I czy polski jest trudny?

Trochę rozumiem rosyjski, choć nigdy się go nie uczyłam. Zdecydowanie lepiej rozumiem ukraiński (sprawdzone). Pytać mnie o to czy polski jest trudny, to tak jak pytać was o to, czy turecki jest trudny. Ale fakt - Wasze zasady gramatyczne, to jakby jakieś 10% naszych.

6. Jak wygląda polskie wesele?

Inaczej niż tureckie :) Tak, nie mamy nocy henny, nie przypinamy złota do szarf pary młodej składając życzenia, nie popadamy w histeryczny płacz żegnając pannę młodą i nie mamy niestety waszej wspaniałej muzyki, ale za to mamy piękny kościelny ślub, tańczymy na weselu w parach (tak, wiem, że to dla większości z was skandaliczne), całujemy się bez zażenowania na oczach wszystkich gości (a to już nie do pomyślenia!) i bawimy się...do białego rana!

7. Czy umiesz gotować (w domyśle: czy umiesz gotować tureckie potrawy)?

Wbrew pozorom (mimo, że nie jestem Turczynką, więc większość osób myśli, że tego nie robię i co więcej NIE POTRAFIĘ) - tak, sprzątam, gotuję, zmywam naczynia, piorę, prasuję. Bardzo lubię kuchnię turecką, ale nie uważam, że jest najlepsza na świecie, podobnie jak nie sądzę, żeby potrawy te były jakoś wyjątkowo trudne do przyrządzenia.

8. Liczba ludności, powierzchnia i podstawowe informacje dot. historii Polski ("bo u Was był taki jeden Wałęsa, prawda?")

No tak, to już mam wykute na blachę. Czasem pada jeszcze pytanie o PKB, II wojnę światową, sporadycznie o katastrofę smoleńską, Unię Europejską.

9. Naprawdę można u Was mieszkać razem przed ślubem?

Naprawdę można. Co więcej - prawie wszyscy tak robią. Osobiście nie znam nikogo, kto zdecydował się na małżeństwo nie mieszkając wcześniej razem.

10. Jesteś mężatką?

Nie jestem mężatką :) W tym momencie następuje albo niezręczna cisza, albo pada pytanie wprost: "ale planujecie się pobrać????".


Czy Wam też zadają te same pytania? Ja chyba niedługo przetłumaczę to na turecki, wydrukuję i będę rozdawać w formie ulotki na początku każdej znajomości...

Bo czasem chciałabym usłyszeć w końcu coś niestandardowego...

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Słodko - gorzko

Jako, że ostatnio byłam nieco oderwana od rzeczywistości, postanowiłam w ten weekend wrócić na ziemię. Nie wiem ile dni minęło, podczas których zajmowałam się głównie muzyką i to do tego stopnia, że w ogóle przestałam odpoczywać. Nie to, żebym się użalała, bo nikt mnie do tego nie zmusza, robię to z własnej woli, potrzeby i dla własnej przyjemności. Czasem jednak, kiedy zajmujemy się czymś, co nas pasjonuje, nie zauważamy upływu czasu, ani tego jak długo działamy na najwyższych obrotach. Jedyne, co mnie wtedy przywołuje do porządku, to przychodzące nagle wielkie zmęczenie fizyczne, a co za tym idzie i psychiczne. Jednak ciało poddaje się u mnie szybciej niż umysł. Główka nadal pracuje jak robocik  - "no dalej, jeszcze to poćwiczymy, jeszcze ta piosenka, jeszcze to metrum, jeszcze to zakończenie...", a ciało zaczyna sztywnieć od namiaru skupienia i napięcia. 

Zauważyłam też, że przestałam gotować z przyjemnością, a zaczęłam robić to jak najszybciej i tak, żeby A. smakowało i żebym jednocześnie zdążyła wyjść o czasie na zajęcia. O zgrozo! Przecież ja lubiłam gotować!

O nie, tak być nie może. Kiedy 3 dni temu obudziłam się z opuchlizną przy obojczyku, bo....położyłam się tak zmęczona, że całą noc spałam w jednej niewygodnej pozycji, stwierdziłam, że chyba przeginam.  Następnego dnia, kiedy tylko powzięłam postanowienie odpoczynku w ten weekend, ból i opuchlizna od razu zaczęły znikać. W związku z tym pojechałam do Icmeler spotkać się moją polską koleżanką M.  Achhh.....nie byłam już tam kilka tygodni, w każdym razie na tyle długo, żeby docenić na nowo niesamowitą ciszę, spokój, ogromne góry i spokojne morze. Poszłyśmy na herbatkę do naszej chyba już w zasadzie ulubionej kawiarni z widokiem na żółwią wyspę i jak to mówi moja mama - postrzępiłyśmy jęzory ;) Co za nieskomplikowana czynność, dająca niebywałą przyjemność! Aż nabrałam ochoty w domu na robienie borka wieczorem, więc siedziałam i skręcałam z niego "cygara" oglądając telewizję. Kwintesencja kury domowej!

Ostatnie dni były też dość obfite w spotkania towarzyskie. Powody były różne - słodko-gorzkie można by rzec...
W ubiegły weekend do Marmaris (konkretnie Siteler) przyjechał teatr z Izmiru. Nasze Centrum Kultury nadal działa prężnie i realizuje coraz ciekawsze projekty. Niestety akurat organizacja przedstawienia nie wyszła. Jako, że dawno u nas teatru nie było, bilety wykupiło chyba całe Marmaris (do czego też na pewno przyczyniła się cena - 5 lir). Przedstawienie odbyło się w hotelu Grand Yazici Club Turban. Często pytacie mnie, lecąc na wczasy do Marmaris o różne hotele, więc przy okazji w nich bywania, zwracam uwagę na to jak wyglądają. Grand Yazici zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choćby z tego względu, że dysponuje chyba największymi wnętrzami, jakie w życiu widziałam! Sale, w których byłam wyglądały trochę jak połączenie hotelu z ogromnym zamkiem - robi wrażenie. Sama lokalizacja też jest fajna, bo przy samej plaży i lesie sosnowym. W każdym razie nawet w największej sali jaką widziałam całe Marmaris nie może się zmieścić....Toteż na przykład dla nas, którzy bilety wykupiliśmy tydzień wcześniej, miejsca już nie starczyło... Niepocieszeni zmuszeni byliśmy wyjść i w związku z tym razem ze znajomymi wylądowaliśmy najpierw w kawiarni, a potem u nas. Wieczór skończył się bardzo przyjemnie, wygadaliśmy się po wsze czasy, a nawet (to jak wiecie nie zdarza się u nas często!) w towarzystwie ok. 5% napoju alkoholowego zwanego tutaj piwem, które widuję maksymalnie kilka razy w roku ;)

Najwięcej wydarzeń w ostatnich tygodniach związanych było z rodziną H., która byłaby świetnym materiałem na niejedną książkę. Smutek przeplatał się z radością. Najpierw żegnaliśmy jednego z braci H., który szedł do wojska, potem zmarł wujek H. i odwiedzaliśmy ich, żeby złożyć kondolencje, a wczoraj po 15 miesiącach wrócił z wojska drugi brat H. Nie raz wspominałam, że rodzina H. jest dosyć tradycyjna i specyficzna. Jednak zorientowałam się, że chyba już do tego przywykłam w momencie, gdy po przyjściu do domu drugiej nieoficjalnej żony ojca H. (jego brat szedł wtedy do wojska i to było coś w rodzaju imprezy pożegnalnej), zobaczyłam w nim też pierwszą żonę - mamę H. i cały tłum facetów siedzących w jednym pokoju, a także grupkę kobiet w kuchni i w drugim, osobnym rzecz jasna pokoju, i wcale mnie już nie zdziwił fakt, że szybko mnie przetransportowano do kobiet. Czy muszę wspominać, że oczywiście siedziałyśmy na podłodze w pokoju bez mebli? :) Wczoraj witając drugiego brata, który dla odmiany wrócił z wojska, o dziwo siedziałyśmy z mamą i siostrą H. z facetami w tym samym pokoju, choć nie wtrącałyśmy się do ich rozmów. Szczerze mówiąc miałyśmy własne tematy do przegadania ;) 

Samo życie, prawda? Słodko-gorzkie. Zupełnie jak moja niespodzianka na koniec. Kinder-niespodzianka, przechwycona od mamy A. :)

Potrzebne Wam będą:

suszone figi (bardzo słodkie)
orzechy włoskie (lekko gorzkie)

Wykonanie: banalnie proste! Rozłupujecie orzecha, otwieracie figę, wkładacie paluchem orzecha do środka figi, zaklejacie i...smacznego :)



Smakują najlepiej, kiedy siedzicie z herbatką w domu, bo pogoda taka, że psa z domu nie wygonisz...  (uwielbiam to powiedzonko :)) Najlepszym tego przykładem jest aura dziś o poranku (żebyście nie myśleli, że ja mam tu tylko słońce zimą!), dzięki której znaleźliśmy się po raz kolejny ostatnio w głównych wiadomościach, bo...spadł dziś grad! Na dodatek zupełnie przypadkiem udało mi się to zarejestrować! Tzn. chciałam pokazać deszcz, a tu nagle zaczęły spadać z nieba lodowe kulki!




W taką pogodę, to można tylko pić herbatkę i uczyć się gry na bağlamie ;)




Pozdrawiam Was ciepło, dziekuję za oddane już głosy, a Ci, którzy jeszcze nie wysłali sms, mogą jeszcze to zrobić - GŁOSOWANIE TRWA DO 31 STYCZNIA!





czwartek, 24 stycznia 2013

GŁOSUJEMY! :)

Moi Drodzy,

 

głosowanie na BLOG ROKU 2012 rozpoczęte!!! :) 

 

Jeśli lubicie mojego bloga, jeśli jesteście w stanie jakoś przeżyć moje przydługie teksty, a co więcej, jesteście w stanie przeczytać je w całości, to będę Wam wdzięczna za oddanie głosu. 

 

JAK GŁOSOWAĆ?

Wystarczy wysłać sms o treści: G00867 na numer: 7122

 

(Uwaga: znak 0 to cyfra zero! I pamiętajcie też, żeby w sms nie wstawiać spacji!)

Koszt sms to 1,23 zł. 

I ważna informacja od organizatora - Onet.pl - dochód z SMS zostanie przekazany na integracyjno - rehabilitacyjne obozy dla dzieci z ubogich rodzin i dzieci niepełnosprawnych.  Więc nie żałujcie tego 1,23 zł, nawet jeśli zagłosujecie na inny blog, ja to jakoś przeżyję, a Wy zrobicie coś fajnego dla dzieciaków.


GŁOSUJEMY TYLKO DO 31 STYCZNIA DO GODZ. 12.00!!!!

 

Więcej szczegółów na stronie organizatora konkursu - Onet.pl.

 

niedziela, 20 stycznia 2013

BLOG TUTKU BLOGIEM ROKU 2012?

Moi Kochani Stali i Nowi Czytelnicy,

 

niniejszym miło mi Was poinformować, że mój blog bierze udział w konkursie BLOG ROKU 2012. Jeśli chcielibyście zrobić dobry uczynek dla Tutku, to zapraszam Was do głosowania :)

Głosowanie rusza w czwartek 24 stycznia od godz. 15.00.

 

Pozdrawiam ciepło,

Tutku


piątek, 18 stycznia 2013

Mój Mehmet Ali Birand...

źródło: www.hurriyetdailynews.com 
Kiedy prawie 2 lata temu przeprowadziłam się do Turcji, mój turecki ograniczał się głównie do "jak się masz" itp. (o czym zresztą dobrze wiecie z mojego bloga). Powoli zapoznawałam się z tym krajem, z jego kulturą, obyczajami, polityką, ekonomią i problemami społecznymi, ale tym razem "od środka", nie z ust europejskich komentatorów. Kupowałam wtedy tylko jedną gazetę "Hürriyet Daily News" - angielsko-języczny dziennik, która wówczas była moim przewodnikiem po codziennych newsach. Nie wszystko czytałam, nie we wszystko miałam ochotę zagłebiać się od razu, jednak zawsze czytałam jednen artykuł - Mehmeta Ali Biranda. Z czasem zauważyłam, że właściwie kupuję ten dziennik tylko dla niego. Nikt tak jak on nie tłumaczył mi zawiłości tureckiej polityki, konfliktu turecko-kurdyjskiego, nikt tak odważnie nie oceniał posunięć Erdoğana i w ogóle ekipy rządzącej, nikt nie miał tak otwartego, liberalnego umysłu, nikt nie był tak oczytany i zorientowany w tym, co w ogóle dzieje się na całym świecie jak Mehmet Ali Birand. Przy okazji nikt nie pisał tak intrygująco, z ironią i poczuciem humoru. Za każdym razem po przeczytaniu jego artykułu, myślałam sobie - Boże, ale facet ma wiedzę i do tego jaki talent dziennikarski! 

W Turcji jednak pan Birand znany był głównie z telewizji, jako charyzmatyczny, przepełniony pozytywną energią, prezenter wiadomości. Miał też swój autorski program, był autorem wielu książek, pisał do najpoczytniejszych dzienników tureckich i zapewne robił jeszcze milion rzeczy, o których ja jeszcze nie miałam okazji się dowiedzieć.

Wczoraj nagle Mehmet Ali Birand odszedł na zawsze. I jest mi bardzo przykro...
Był absolutnie niezastąpiony i niepowatrzalny. Uważam, że tacy ludzie zdarzają się raz na milion... Turcja straciła niezwykłego dziennikarza i człowieka wielkiego intelektu.

Mnie, cudzoziemce, trudno było wczoraj powstrzymać łzy. Nie wyobrażam sobie, co czują Turcy, którzy tyle lat oglądali na ekranach swoich telewizorów ten charakterystyczny uśmiech pana Biranda...


PS. Zainteresowanych odsyłam do jego kolumny w Hürriyet Daily News

wtorek, 8 stycznia 2013

♪♫ Z nowym rokiem śmiałym krokiem! ♪♫

Nowy rok dla mnie okazał się być naprawdę całkiem NOWY.  Zaczął się wyśmienicie i mam nadzieję, że będzie tylko lepiej, czego sobie i Wam z całego serca życzę :)

Pod koniec roku rada miasta Marmaris otworzyła nam piękny Dom Kultury, do którego ta nazwa w ogóle nie pasuje. To raczej Centrum Kultury i Sztuki, centrum muzyki, śpiewu, tańca, wystaw, twórczych spotkań, nowych znajomości, koncertów itd.... A na pewno miejsce, które zmieniło moje życie i pozwoliło mi w końcu wrócić po długim okresie "hibernacji" do śpiewania. Nie licząc ubiegłorocznej przygody muzycznej, którą miałam w Turcji, a o której może kiedyś tutaj napiszę, mam za sobą wiele miesięcy, podczas których jak wiecie, musiałam skupić się przede wszystkim na tym, żeby się tutaj zaklimatyzować i odnaleźć swoje miejsce. 

Tak się jakoś w ubiegłym roku składało, że miałam bardzo dużo okazji do mówienia po turecku - większość sytuacji po prostu mnie do tego zmuszała. Na szczęście w większości przypadków były to bardzo miłe, towarzyskie sytuacje. Latem, przez kilka dni gościliśmy B. - znajomą ze Stambułu, z którą spędzałam prawie 24h na dobę. B. mówiąca pięknym tureckim, inteligentna i sympatyczna dziewczyna, w sposób naturalny w ciągu kilka dni wprowadziła do mojego słownika co najmniej kilka nowych wyrażeń. Zimą z kolei, przez kilka dni gościliśmy S. - dziewczynę H., co oprócz super okazji do mówienia cały czas po turecku (S, też wyraża się elegancko, bez żadnych "yaaaa" itp.), było fantastycznym kulturowym doświadczeniem. Bo oto wyobraźcie sobie S. - Turczynkę, dziewczynę pochodzącą z dość konserwatywnej rodziny, noszącą chustę i czytającą Koran, ale przy tym studiującą administrację, oczytaną i osłuchaną i naprawdę inteligentną, do tego Kurdyjkę - siostrę naszego przyjaciela H. (nie raz wspominanego przeze mnie na tym blogu) - Z., która też czyta Koran, więc i chustę nosi, ale jak wiecie kurdyjska rodzina H. jest chyba jeszcze bardziej inna i konserwatywna, i do tego mnie - o mnie już co nieco wiecie. Wyobraźcie sobie teraz naszą trójkę na zakupach w sklepie z bielizną, kiedy pokazuję im seksowny, czerwony komplet na wystawie, a one kręcą głowami, przynoszą mi jakieś mikro stringi i mówią, żebym wzięła coś bardziej seksi!!!!!!!!!!!! :) Allahim ya! :) Oprócz zabawnych sytuacji, przegadałyśmy naprawdę wiele godzin. Okazało się, że nawet z moim dalekim od perfekcji tureckim da się porozmawiać zarówno o miłości, rodzinie, religii, kulturze, zwyczajach, jak i polityce, systemie szkolnictwa i ekonomii.

Zapadła mi też na długo w pamięci rozmowa z S., kiedy opowiadała, że na weselach w jej rodzinie kobiety nie tańczą na tej samej sali, a nawet na tym samym piętrze, co mężczyźni. Z przyjazdu do nas, do Marmaris, musiała zrobić wielką tajemnicę i nieźle się nakombinować, żeby w ogóle mogło to dojść do skutku. Gdyby ktoś się dowiedział, że przyjechała odwiedzić H.....Na co ja chcąc ją pocieszyć, powiedziałam: "nie martw się, z czasem to wszystko się zmieni, z czasem kobietom będzie więcej wolno (dla sprecyzowania: tutaj, w Turcji wszystko zależy od tego w jakiej rodzinie i gdzie się urodziłaś)", na co S. otworzyła szeroko oczy i odpowiedziała mi: "Ale ja wcale nie chcę, żeby to się zmieniło! Ja rozumiem dlaczego tak jest, poza tym moja matka tak żyła, babka tak żyła, to są nasze wartości, ja wcale nie mam ani ochoty ani zamiaru tego zmieniać." W tym momencie zrozumiałam jaką ignorancją wykazałam się, zakładając, że ona pragnie na pewno tego, czego ja bym pragnęła będąc na jej miejscu. Nic bardziej mylnego! Szczerze mówiąc to nawet w pewnym sensie zaimponowała mi. Kiedy ostatnio widzieliście kogoś w Polsce broniącego swoich tradycji, nawet jeśli życie w zgodzie z nimi nie jest łatwe, wygodne i przyjemne?

W każdym razie dalej uważam, a nawet jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że język jest na emigracji kluczem do rozpoczęcia nowego życia, do normalności, do nawiązywania kontaktów, zawierania przyjaźni, a wreszcie do wykorzystywania swoich talentów i umiejętności, bycia....użyteczną częścią systemu, która nie tylko bierze, ale i daje. W efekcie również do głębszego poznawania kultury, stając się jej częścią, a i zyskując jakby nową tożsamość, jakby drugą tożsamość (bo nie wiem jak Wy, ale ja aktualnie jestem na etapie, na którym mam jakby dwie tożsamości - ja w Polsce i ja w Turcji, z obu czerpię i obie jakoś się przenikają).

To przede wszystkim język właśnie umożliwił mi w tym roku to, co w ubiegłym nie byłoby jeszcze możliwe. Zaraz po otwarciu Centrum Kultury, zapisałam się na kurs tureckiej muzyki klasycznej i tańca folklorystycznego. Tu muszę się pochwalić, że latem jeszcze, wiedząc o planowanym otwarciu Centrum Kultury, napisałam list do rady miasta z prośbą o stworzenie kursu muzycznego i językowego, no co odpisano mi, że bardzo chętnie i że jak najbardziej! :) Nie sądzę, żebym była jedyną osobą, która wpadła na ten pomysł, ale cieszę się, że w ogóle odważyłam się to zrobić i że przede wszystkim udało się! Rok temu napisanie takiego listu było dla mnie raczej nie do pomyślenia.

Efekt jest taki, że śpiewam w reprezentacyjnym chórze rady miasta Marmaris (ja - Polka! :D) i tańczę w reprezentacyjnym zespole tańca folklorystycznego rady miasta Marmaris! :) Jedno i drugie sprawia mi niebywałą radość (stali czytelnicy wiedzą o mojej przeszłości muzycznej ;) zabrzmiało niemalże jak "przeszłości kryminalnej":D). Poznałam bardzo ciekawych, wspaniałych ludzi. Czesem patrząc w nuty nie dowierzam, co ja śpiewam, ale w tych momentach właśnie radość wypełnia mnie po brzegi! Akompaniują nam na dla mnie jeszcze do niedawna nowych instrumentach takich jak np. kanun, a ja myślę czasem sobie, że to chyba nie dzieje się naprawdę. 


Mam jeszcze w najbliższych planach kolejne muzyczne kursy, mam nadzieję, że życia mi na to starczy! :) Do tego zaczynamy koncerty i szczerze mówiąc - czuję, że żyję! :)

Kochani, tego właśnie Wam życzę w 2013 - żebyście czuli, że żyjecie, oddychali pełną piersią i czuli krew krążącą w żyłach :)

Na deser przesyłam Wam kilka zdjęć z niedzielnego spaceru. Żeby nie było - dzisiaj są u nas 2 stopnie!!!! Ale trzeba przyznać, że niebo jest na szczęście nadal niebieskie i słoneczko pięknie nam świeci, co bardzo doceniamy po wielu tygodniach deszczu w listopadzie i grudniu.

Dla melomanów załączam kilka utworów, które mamy w repertuarze naszego chóru - jeszcze nie w naszej wersji, ale kto wie, może kiedyś do nagrań dojdzie ;) Póki co rada miasta funduje nam wszystkie kursy (poza językowymi) za darmo, więc może i studio da się zrobić? A może by tak do nich napisać w tej sprawie? ;) 













1. Mój faworyt - uwielbiam!

   

2. Faworyt nr 2:


3. Też piękne, choć lekko się załamałam patrząc w nuty i ucząc się tego, ale z czasem okazało się, że nie taki diabeł straszny....da się :)


 4. Uwielbiam, tekst jakże nieskomplikowany, a jakże uroczy :) Kiedy z całym chórem śpiewamy: "unut onu gönlüm, unut onu sen de", słowo daję, że każdy wkłada w to całe serce i całą salę przepełnia mega pozytywna energia! :)