Jestem w Polsce od 10 dni. Żyję i póki co jest całkiem nieźle. Spodziewałam się gorszego ;)
Nie jestem bynajmniej takim szoku, w jakim byłam, kiedy przyleciałam tutaj na Boże Narodzenie. Wtedy była to pierwsza wizyta w Polsce po 9 miesiącach i muszę przyznać, że przez kilka pierwszych dni wszystko wydawało mi się co najmniej dziwne. Poczynając od polskich reklam dookoła, zmian w mieście, na ulicach, aż po otaczających mnie ludzi mówiących po polsku z każdej strony (na początku siłą rzeczy podsłuchiwałam wszystkie rozmowy z zachwytem, że mogę wszystko zrozumieć).
Tym razem szok był może jednodniowy. Podróż miałam z przygodami, bo niestety tak się zagadałam w samolocie, a leciałam z przesiadką, że zapomniałam wziąć komputer z pierwszego samolotu. Naprawdę nikomu tego nie życzę - niefajne. Szczególnie niefajne, kiedy macie 10 minut na przesiadkę do drugiego samolotu. Zamiast wsiąść do drugiego samolotu, tupnęłam nogą i powiedziałam, że bez mojego laptopa to ja nigdzie nie jadę. Kto wie, może gdyby to nie była Lufthansa i gdyby to nie było w Monachium, może właśnie zbierałabym na nowy komputer. Jednak wszystko poszło na miejscu niezwykle sprawnie i szybko. Przyleciałam innym samolotem i co najważniejsze - z komputerem! :)
Od razu po przyjeździe powróciłam na rozpoczęty kiedyś, ale przerwany z powodu pracy kurs pilota wycieczek. Po pierwsze - dosyć tego, prace na zlecenie nie satysfakcjonują mnie finansowo (szczególnie jak ktoś nie płaci za wykonaną pracę.....w tym miejscu w zasadzie powinnam podać nazwę firmy...). Poza tym tęsknię za pracą z ludźmi. A argumentem ostatecznie przeważającym na korzyść kursu są możliwości legalnego zatrudnienia w Turcji po jego ukończeniu (bo propozycji pracy bez umowy mam co niemiara i to za całkiem niezłe pieniądze, ale dziękuję bardzo, nie zamierzam ryzykować tym, że zostanę deportowana). No a już całkiem poza wszystkim - kto z kandydatów na pilota czy rezydenta zna Marmaris i okolice lepiej niż ja, hę? ;)
Poszłam na kurs następnego dnia po przyjeździe. Sądziłam, że to mi pomoże szybciej odnaleźć się w nowej sytuacji, a przede wszystkim reaktywuję się towarzysko. Od lat mam swoje małe grono przyjaciół w Polsce i raczej nie jestem jedną z tych osób, które muszą mieć mnóstwo znajomych, co jednak nie zmienia faktu, że uwielbiam poznawać nowych ludzi. I pod tym, ale też i pod merytorycznym względem póki co kurs spełnia moje oczekiwania. Uczymy się naprawdę ciekawych rzeczy (a jak byście jeszcze nie wiedzieli, to ja uwielbiam uczyć się nowych rzeczy i nie wiem który to już kurs w moim życiu) i towarzystwo też ciekawe :) Fajni ludzie, często z pasją i marzeniami o podróżowaniu, które realizują, a nie tylko o nich opowiadają - naprawdę dużo pozytywnej energii.
Zaczynam też różne inne działania, ale o tym kiedy indziej.
Oczywiście tęsknię za A., tęsknię za Marmaris, za znajomymi, za Turcją w ogóle... :( Zdarza mi się nadal słuchać tureckiego radia, oglądać Marmaris TV i czytać Hurriyet. Rzucają mi się w oczy różnice, których wcześniej nie zauważałam. Mam tutaj na myśli przede wszystkim różnice w zachowaniach Polaków i Turków. Dziwne to wszystko. Tyle czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do różnych, specyficznych zachowań Turków, a teraz mam wrażenie, że muszę się przyzwyczajać do Polaków. Uświadomcie mnie proszę, czy to, co piszę, dotyczy tylko ludzi w Warszawie, czy wszędzie tak jest?
A oto co zaobserwowałam:
- Wszyscy wszędzie non-stop rozmawiają przez telefon. A myślałam, że Turków pod tym względem nie przebijemy. A jednak. Podejrzewam, że to zasługa korzystnych pakietów oferowanych przez operatorów, gwarantujących chyba nieskończoną ilość darmowych minut. Bo jak inaczej wytłumaczyć, to, że wchodzę do autobusu, którym mam jechać 30 minut, a dookoła mnie jakieś 5 osób rozmawia nieprzerwanie do końca mojej trasy? I zapewniam, że nie są to rozmowy zdawkowe. Toż to niemal psychoanaliza! Pierwszego dnia usłyszałam tyle zwierzeń w autobusach i tramwajach, analiz relacji i wszystkiego co może być tylko przeanalizowane, że gdybym była pisarką, miałabym jakieś 1500 inspiracji od napisania wielu powieści.
- Kupuję, więc jestem. Mnóstwo ludzi na zakupach. W sklepach z ciuchami, wyposażeniem wnętrz, kosmetykami, książkami - wszędzie. Ciągle słyszę: "kupiłem ostatnio...", "muszę jeszcze kupić...", "koniecznie musimy jechać do sklepu po...", "a może kup sobie....". Nie wiem gdzie ten kryzys, ja go nie widzę absolutnie. Za to widzę społeczeństwo konsumpcyjne, którego jeszcze niedawno byłam częścią i obawiam się, że mogę się znowu stać. Z jednej strony pieniądze dają wolność i możliwości, z drugiej zaś mogą totalnie uzależnić nas od przedmiotów, które wcale nie poprawiają znacznie jakości życia. Moja fryzjerka, która jest właścicielką pięknego salonu powiedziała wczoraj: "wie pani, mimo, że jestem właścicielką, pracuję ciężko po 12 h kilka dni z rzędu i czasem jestem tak strasznie zmęczona, że idę sobie coś kupić, tak, żeby się nagrodzić. Wiem, że to chore, ale jakoś tak mi lepiej, jak sobie po ciężkiej pracy sprawię tą odrobinę przyjemności kupując coś fajnego, jakiś ciuszek na przykład.". Doskonale ją rozumiem, robiłam wiele lat to samo. Teraz po przyjeździe do Polski zobaczyłam, że mam tony ubrań i torebek, o których zupełnie zapomniałam i teraz są dla mnie jak nowe. Ale tak sobie myślę, że to straszne, że zaczęliśmy szukać źródła przyjemności w przedmiotach. Pod tym względem w Turcji doświadczyłam przewartościowania, które przeniosło się na zachowanie. Nadal lubię sobie jak większość kobiet kupić ciuszek, czy kosmetyk, ale największą przyjemność sprawia mi wspólne spędzenie czasu z A., ciekawa rozmowa, spotkanie ze znajomymi, a najbardziej oczywiście wycieczki i nowe miejsca :)
- Wygląd. Nie wiem, czy wcześniej puszczałam to mimo uszu, czy po prostu nie sądziłam, że ludzie mówią serio. Albo ja czegoś nie zauważyłam, albo botoks, operacje plastyczne, ćwiczenia i diety stały się normą. Ćwiczenia - popieram i rozumiem. ZDROWE ODŻYWIANIE i w razie potrzeby dieta - rozumiem. Ingerencję w naturę, kiedy moim zdaniem nie ma wyraźnych defektów - nie rozumiem. Generalnie widzę, że poprzeczka rośnie. Gwiazdy wyglądają co najmniej 10 lat młodziej - to zrozumiałe. W końcu wydają na to minimum ładnych parę tysięcy miesięcznie. Poza tym to oczywiste, że prezencja w ich zawodach jest po prostu ważna. Ale przeciętny obywatel też chce dobrze wyglądać, tylko przy przeciętnych dochodach musi się w związku z tym dwoić i troć. I nie chcę tutaj nikomu wmawiać, że w Turcji tak nie jest. Oczywiście, że jest. Może po prostu w takich mniejszych miejscowościach nie jest to tak bardzo odczuwalne. W telewizji jest mnóstwo programów o modzie i urodzie, bo nie oszukujmy się - wygląd jest ważny. Ale nie gdzie indziej jak w Polsce zaraz po przyjeździe usłyszałam, że w zasadzie natychmiast powinnam się za siebie wziąć, iść na siłownię, zrobić coś z włosami, kupić to, kupić tamto (przy czym tych, którzy mnie nigdy nie widzieli zapewniam, że należę do osób raczej dbających o siebie, a już na pewno kochających modę). Dziwne. W Turcji codziennie A. mówił mi 1000 razy, że jestem najpiękniejsza na świecie ;) Nieważne, że wiem, że A. koloryzuje. Ważne, że codziennie słyszę mnóstwo pozytywnych komunikatów na swój temat - ludzie, FACECI, czy Wy wiecie jakie to dla kobiety ważne?
- Narzekanie. O tak, teraz to widzę. Budują drugą linię metra - ale jak to fatalnie się w związku z tym jeździ z Pragi do Centrum. Zbudowali stadion, ale tyle razy go otwierali, no i jak to w ogóle będzie zorganizowane wokół tego stadionu, kiedy zacznie się już Euro, to będzie dopiero masakra. Zbudowali Most Północny - ale beznadziejnie, można nim przedostać się na drugą stronę, ale nie położyli torów tramwajowych - bez sensu. No fajnie, że otworzyli taki to a taki sklep, ale takie kolejki straszne. Itd. W zasadzie bez końca. Od przyjazdu jeszcze nie słyszałam żadnego zachwytu nad tym co zbudowano, czy tym co się dzieje dookoła.
- Tradycja. A właściwie jej brak. Mam ochotę zaśpiewać na jej cześć jak Tewje ze Skrzypka na dachu. Flag nie widać. Hymnu nie słychać. Przynależności kulturowej nie czuć. Za to papugowanie zachodnich zwyczajów - wszechobecne.
- Uprzedzenia i stereotypy. Tutaj brak mi słów. Kiedy wspomnę o Turcji i słyszę hasła takie jak Al-Kaida, to już nie wiem co powiedzieć. Już chyba nie mam siły tłumaczyć.
To by było tyle, jeśli chodzi o kazanie na piątek :)
Korzystając z okazji pozdrawiam Was wszystkich ciepło i życzę Wam radosnych, słonecznych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych, bo nie wiem, czy przed świętami jeszcze coś napiszę. Nie ukrywam, że jestem mile zaskoczona tym, ile osób tu zagląda i z ilu stron świata. Wiem, że piszę stosunkowo rzadko, zdarza mi się też odpisywać na komentarze lub maile po kilku dniach, ale zapraszam Was do dyskusji. Chętnie dowiem się co Wy sądzicie o tym, czym ja się ekscytuję, bądź co mnie dziwi, a może Was frapuje coś zupełnie innego. Szczególnie ciekawią mnie opinie tych z Was, którym przyszło żyć w innym kraju (halo Polonia w Stanach - wiem, że tu jesteście i to licznie! :)). Że już nie wspomnę, że miłośnicy Turcji (i nie tylko) są tutaj zawsze mile widziani. W ogóle ludzie otwarci i ciekawi świata - dajcie głos! :)
Na koniec zachęcam Was do refleksji, która ciągle mi chodzi po głowie, która się przekształca, zmusza mnie do redefinicji, do myślenia, do stawiania pytań i do poszukiwania odpowiedzi...
![]() |
Polska - a co to znaczy dla Ciebie? |