czwartek, 17 maja 2012

O tym, że hodowanie kompleksów powinno być surowo karane i o tym, co się dzieje w Marmaris, kiedy mnie nie ma (a dzieje się!)

Wiem, wiem, 1,5 miesiąca bez żadnego posta to trochę długo. Osobiście nie znoszę, kiedy ktoś prowadzi bloga i tak rzadko dodaje nowe posty! ;)
Mam małe wytłumaczenie:



Jak wiecie jestem na kursie pilota wycieczek i od jakiegoś czasu oddałam się temu w pełni. Albo inaczej się nie da, albo ja inaczej nie umiem. Nie da się, bo ilość wiedzy do przyswojenia jest naprawdę przytłaczająca i zaczynam mieć lekkie obawy czy uda mi się zdać egzamin, żeby zdobyć licencję. Jednym z etapów zaliczeń kursu była też wycieczka szkoleniowo-egzaminacyjna do Pragi czeskiej, z której właśnie 4 dni temu powróciłam. Długo by opowiadać o tym jak było, a było cudnie, ale dla mnie najważniejsze jest to, że było trochę stresu, były sytuacje, w których nieoczekiwanie dla siebie samej sprawdziłam się lepiej niż myślałam, ale przede wszystkim....byli wspaniali ludzie, od których dostałam dużo pozytywnej energii i to oni okazują się po raz kolejny największą dla mnie wartością. We wszystkim za co się zabieram, a co mnie pasjonuje - czy to pisanie, czy to śpiewanie, czy innego rodzaju działania - robię przede wszystkim dla ludzi. Dzielenie się - emocjami informacjami, muzyką, potrawami, wspomnieniami, marzeniami itd. - to dla mnie jedna z absolutnie topowych przyjemności! :) Jeśli dodatkowo spotkam się z pozytywnymi reakcjami, że już nie wspomnę o docenieniu przez autorytety czy profesjonalistów w danej dziedzinie...czego chcieć więcej? Dla mnie znaczy to, że mój wysiłek, trema, nieprzespane noce i obawy, czy uda mi się zrobić coś tak jak bym chciała, nie poszły na marne. 

Nie wiem jak będzie w przyszłości, ale póki co okazało się, że powrót na kurs był bardzo dobrą decyzją. Nie tylko ułatwił mi zaklimatyzowanie się na nowo w Polsce, zmusił do zgłębienia wiedzy z różnych, ciekawych dziedzin, ale też dzięki temu poznałam wielu bardzo ciekawych ludzi, sprawdziłam się w nowych sytuacjach i odkryłam coś, czego nie do końca się spodziewałam - chyba się do tego nadaję! :) Okazało się, że w jakiś magiczny sposób zawód ten łączy w sobie wszystko, czego uczyłam się i doświadczałam w przeszłości - od emisji głosu tyle lat ćwiczonej, po umiejętności interpersonalne (praca z NLP i nie tylko), aktorskie, przekazywania wiedzy (pedagogika), języki i wreszcie...cały ostatni rok spędzony w Turcji. Jak większość z nas mam swoje kompleksy i obawy, a na początku nowych działań często wydaje mi się, że się do nich nie nadaję, więc systematyczne uświadamienie sobie swoich umiejętności i możliwości jest zawsze w moim przekonaniu na wagę złota. A jak ktoś mówi, że nie wypada, odpowiem jak Małgorzata Kalicińska: "A MIEĆ KOMPLEKSY I ZANIŻONE POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI TO WYPADA???". Szczerze powiedziawszy to nie mogę sobie wyobrazić jak wielką radość sprawiłaby mi praca w charakterze pilota w Turcji, skoro w Czechach cieszyłam się czasem jak dziecko. Wyobrażam sobie, że mimo wielu trudnych sytuacji, które nieuchronnie mnie czekają w tym zawodzie, opowiadanie o mojej ukochanej Turcji nawet garstce ludzi, uczyniłoby mnie niezwykle szczęśliwą :) W końcu ...Turkiye benim tutkum!

Ale, ale! Ja tutaj o Pradze, kursie itd., a tymczasem w Marmaris dzieje się, oj dzieje! Nie dalej jak 2 tygodnie temu S. - najmłodsza, osiemnastoletnia siostra A. nieoczekiwanie oznajmiła, że... szykuje się ślub...JEJ ślub! Cała sytuacja była o tyle zaskakująca, że S. jest osobą dość introwertyczną, cichą, nieśmiałą. Wiedziałam, że ma chyba jakiegoś chłopaka, ale nic poza tym. Dzień po sensacyjnym newsie chłopak przyszedł z rodziną - matką, ojcem i starszą siostrą do domu rodzinnego A. (A. rzecz jasna relacjonuje mi w miarę na bieżąco wszystkie wydarzenia podczas naszych debat skypowych). Myśleliśmy, że przychodzi najpierw przedstawić się, co by rodzina wiedziała z kim S. wychodzi, że jest porządnym facetem i takie tam. A on wypalił prosto z mostu, że chce się żenić! Nieco zaskoczony A. jako najstarszy z rodzeństwa i jednocześnie abi (starszy brat) zapytał więc kandydata ile czasu zna S., na co tamten odparł: "3 miesiące" (!!!????!?!?!?!). Dodam tutaj, że niedługo miną 2 lata od kiedy ja jestem z A. - to takie odniesienie, mające na celu uświadomienie Wam rozmiaru naszego zaskoczenia całą sytuacją. Kandydat oczywiście zaprezentował się najlepiej jak mógł - przedstawił swoją sytuację finansową (skądinąd całkiem niezłą), uczucia do S. i chęć jej poślubienia. Następnie przez kilka kolejnych dni cała rodzina A. obradowała na ten temat, przy czym najbardziej szokujący jest dla mnie fakt, że sama zainteresowana - S. - niechętnie się do tych dyskusji przyłączała! Allah, Allah! Przecież to o jej przyszłość chodzi! Całe życie! Choć z drugiej strony jest chyba zakłopotana całą sytuacją - chłopak jest starszy od niej o 9 lat, zakochany - czego nie obawiał się wyznać w obecności obu rodzin. Chyba też czułabym się lekko zakłopotana, gdybym miała 18 lat, znała chłopaka od 3 miesięcy i moja rodzina debatowałaby o tej sytuacji przy stole rozkładając ją na czynniki pierwsze. Koniec końców wszyscy dość trzeźwo myśląc, stwierdzili fakt oczywisty - znają się za krótko, żeby podjąć tak ważną decyzję. Podpisuję się pod tym rękami i nogami. Rozumiem, że są zakochani, rozumiem, że on jest starszy, ustabilizowany finansowo, ale to, że S. ma18 lat i do tego te ich 3 miesiące znajomości to dla mnie stanowczo za krótko, żeby podejmować tak wielkie kroki w takim tempie. Ale żeby wilk był syty i owca cała, za kilka dni będzie söz - czyli obietnica, danie słowa - takie nasze zaręczyny w obecności obu rodzin. Chodzi o to, że kiedy będą zaręczeni, wszystko będzie ładnie wyglądało (szczególnie reputacja S.), będą mieli czas, żeby się poznać, a ostatecznie w razie czego zaręczyny można przecież zerwać. Najlepiej jeśli chęć do pobierania się w tym roku troszkę im przejdzie i zrobią to w przyszłym - na Boga, co oni o sobie wiedzą po 3 miesiącach??? 
W tym miejscu chciałabym Wam polecić najlepsze teksty o wszystkich tureckich tradycjach związanych z zaręczynami, ślubem i weselem w kulturze tureckiej, jakie udało mi się znaleźć na blogach - zachęcam do odwiedzenia bloga mojminiaturek.blogspot.com, gdzie mama Teomana prowadziła swego czasu cykl "'Ochajtać się' po turecku". Ja przyjmuję zasadę, że opisuję przeważnie to, czego sama doświadczyłam, więc jak już doświadczę, to na pewno opiszę :)

Skandal - söz odbędzie się beze mnie! :( Bardzo chciałabym uczestniczyć w tak ważnej dla całej rodziny A. uroczystości z wielu powodów - w końcu to siostra A., a poza tym...z ciekawości :) No co? A Wy nie chcielibyście? :) Niestety nie mogę teraz przyjechać. Egzamin na pilota wycieczek mam 18 czerwca, więc do końca czerwca muszę pokornie siedzieć w Polsce, wkuwać, a potem czekać na wyniki i ewentualną licencję (Insallah!). Ale już noc henny nie może mnie ominąć! ZA CEL STAWIAM SOBIE ZAŚPIEWANIE "YUKSEK YUKSEK TEPELERE" - piękna, tradycyjna pieśń, istny wyciskacz łez, którą mama Teomana przetłumaczyła na polski, więc ja zamieszczam sam utwór:

 

I jeszcze 2 inne wersje - pierwsza w wykonaniu jednej z najbardziej cenionych przeze mnie pod względem wokalnego warsztatu tureckich wokalistek - Sevcan Orhan:


I druga - aranżacja i klarnet: Selim Sesler, wokal: znana Wam już Brenna MacCrimmon:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz