środa, 7 listopada 2012

S.O.S.!

Piszę ten tekst będąc w stanie niedalekim do skraju wytrzymałości, więc jeśli będzie nasycony negatywnymi emocjami, to wybaczcie lub po prostu poczytajcie coś lekkiego i miłego na innym blogu :)
Jesteśmy już w nowym domu. Znamy jego każdy centymetr, jako, że 90% rzeczy wymagało naprawy (ewentualnie zostało po burzliwych dyskusjach wyeksmitowane) lub wielokrotnego czyszczenia (do granic możliwości...). Frajda i ekscytacja mieszały się z nerwami i stresem, ale efekt powoli zaczyna nas zadowalać. Nie mamy co prawda jeszcze stołu i internetu, ale reszta powoli układa się w całość, którą można nazwać DOMEM. Jest kolorowo, polsko-turecko, trochę nowocześnie, ale też trochę w starym stylu, zdecydowanie eklektycznie :) Oczywiście może tzw. szału nie ma, bo fundusze nas nieco ograniczały, ale na pewno jest przytulnie i ciepło, a to dla mnie w domu najważniejsze.
Uważam, że urządzanie domu różni się w Turcji znacznie od tego, jak robi się to w Polsce. Dopiero teraz widzę jak bardzo! W samym salonie z firanami i zasłonami spędziliśmy pół dnia, a ja zupełnie nieświadomie zachowywałam się jak typowa Turczynka, czyli kaprysiłam i nic mi się nie podobało. Na szczęście właścicielem salonu jest H. - nasz najbliższy przyjaciel, więc nie miałam żadnych zahamowań co do marudzenia ;) Ale przepraszam bardzo, zasłony i firany, które kosztują 250TL (!!!!!) na pewno nie zostaną szybko wymienione na nowe, więc musiały być takie, jakie chciałam. Oczywiście nowoczesnych, prostych, „ikeowskich” zasłon tutaj nie uświadczysz, więc stanęło na tym, że w salonie mamy zasłonę w kolorze...hmmm...bardzo specyficznym...powiedzmy, że butelkowo zielonym (materiał, którego było w sklepie tylko tyle, ile potrzebowałam, bo H. mi wytłumaczył, że nikt normalny nie chciałby takich zasłon). W sypialni natomiast mamy zasłony z materiału, który wszyscy używają do szycia narzut na kanapę, więc musiałam około godziny zapierać się rękami i nogami, że TAK, JESTEM PEWNA, ŻE CHCĘ TAKIE ZASŁONY (Allah, Allah!). Oczywiście z niemniejszym zdziwieniem spotkała się moja decyzja odnośnie powieszenia najpierw firan, a dopiero na nie zasłon (nie wiem jak Wy, ale ja przynajmniej w Polsce nie widziałam innej opcji wieszania tych dwóch elementów). Do tej pory żyłam w przekonaniu, że firanki, które wisiały na zasłonach w naszym ostatnim apartamencie były tak powieszone przez pomyłkę...otóż absolutnie nie. Jedynie H. szepnął mi do ucha, że tylko ja i luksusowi klienci z Europy wieszają najpierw firanki, a potem na nie zasłonki, co sprawiło, że poczułam się znacznie lepiej :)
Sprzęty elektroniczne kupiliśmy z tzw. drugiej ręki, co jest dość popularne w Turcji. Najpierw dokonaliśmy rekonansu w okolicznych sklepach, co oznaczało otwieranie i zamykanie nieskończonej ilości pralek i lodówek (jedyna forma oceny jakości, bo na moje pytania techniczne dotyczące parametrów sprzętów nikt nie potrafił udzielić żadnej logicznej odpowiedzi). Na koniec jednak wybraliśmy się z rodzicami A. bladym świtem o 6.30 gdzieś daleko w góry, gdzie ich stary znajomy ma...hmmm....w szczerym polu skład używanych lodówek, pralek, stołów, krzeseł, sokowirówek, zamrażalek i czego tylko dusza zapragnie, po oczywiście promocyjnej cenie ze względu na starą znajomość. Tam właśnie znaleźliśmy nasze cudne sprzęty, które po wielokrotnym czyszczeniu chlorem i innymi detergentami wyglądają jak nowe. Oprócz tego, że pralka zepsuła się pierwszego dnia, to są nawet ok ;) Lodówka na przykład jest naprawdę imponująca.

Bladym świtem wyruszamy w poszukiwaniu lodówki i pralki do second handu RTV i AGD :)


Second hand w całej odsłonie.

A nie mówiłam, że można tam znaleźć wszystko?



To chyba oczywiste, że na zakupach potrzebny jest koszyk?



Można też kupić łódź...


Bieganinie od rana do wieczora i niekończącemu się urządzaniu naszego domu, jednocześnie towarzyszy ekscytacja i bieganina związana ze ślubem S. (najmłodsza siostra A.). Emocje rosną w zastraszającym tempie. Nie dziwne, przyjdzie jedynie....tysiąc osób!!! W związku z tym mama A. zarządziła generalne komisyjne i oczywiście WSPÓLNE sprzątanie ich domu rodzinnego. Albo ja mam problemy z widzeniem, albo jestem niechlujem, już sama nie wiem, ale wiem jedno - ich dom był i jest czysty do tego stopnia, że z powodzeniem możnaby jeść prosto z podłogi. Ale sprzątamy! Sprzątamy do granic możliwości! Otwieramy łóżka i czyścimy pojemniki na pościel, wyrzucamy ubrania, czyścimy chlorem karnisze....Następnie przenosimy się do nowego domu przyszłej młodej pary i tam również czyścimy, sprzątamy i polerujemy wszystkie nowe meble do 2.00 w nocy...Oczywiście, że  nie wypada odmówić! Nie ważne, że powoli robi się coraz bardziej tłoczno, bo goście zaczynają się już zjeżdżać (na razie najbliższa rodzina). W piątek mamy noc henny, w sobotę wesele. Ja nadal nie mam sukienki. Sukienki mają być jak bezy na torcie, czyli satyny, falbany, błyszczące kamienie, w noc henny krótkie, na wesele długie, w każdym razie ozdobione czym tylko się da, im więcej tym lepiej. Ja oczywiście protestuję. Ok, kupię długą suknię, ale na pewno nie bezę na torcie. W związku z tym, że mam odmienne upodobania, jestem nadal bez sukienki. Babcia A. i mama na moje tłumaczenia dlaczego nie podobają mi się te wszystkie falbany itd. reagują uśmiechem i machając ręką kwitują tylko szybko: „przyzwyczaisz się!”. Na co ja uśmiecham się, choć mam ochotę ich pozabijąć. Domyślam się, że tak naprawdę uważają, że my w Polsce to ani szyku nie potrafimy zadać, ani herbaty zaparzyć.
Czasem oczywiście rzucają jakieś komentarze a propos naszego ślubu (którego na Boga w ogóle póki co nie planujemy!!!!) i jak to w ogóle oni wszyscy wybiorą się do Polski na noc henny (JAKĄ DO CHOLERY NOC HENNY???? Toż przecież ja żadnej nocy henny mieć nie będę! Że niby jak - mielibyśmy z moją rodziną odegrać ten cały teatr z płaczem, że córónia na zawsze z domu odchodzi i będzie paść owieczki za górami i lasami?). A ja kiedyś myślałam, że uwaga „teściowej” dotycząca sposobu, w jaki stawiam szklanki do wyschnięcia (ja stawiam dnem na półce, a nie do góry dnem) była co najmniej nie na miejscu i że się wtrąca...Nie wiem co mam w takim razie myśleć teraz ;)
Ludzie....ludzie....jeśli przetrwam ten weekend ogłaszam się Dalajlamą!

PS. Ostatnio potrzebowaliśmy czegoś ze strychu i okazało się, że strychu nie mamy, ale za to mamy dach, który jest po prostu NIE Z TEJ ZIEMII! :) Widok z naszego dachu jest nie do opisania, a klimat, który tam panuje jest jak żywcem wyjęty z nowojorskich dachów starych kamienic, na których robi się grilla. A zresztą oceńcie sami:








Czekamy na kontakt z innymi cywilizacjami ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz