poniedziałek, 28 stycznia 2013

Słodko - gorzko

Jako, że ostatnio byłam nieco oderwana od rzeczywistości, postanowiłam w ten weekend wrócić na ziemię. Nie wiem ile dni minęło, podczas których zajmowałam się głównie muzyką i to do tego stopnia, że w ogóle przestałam odpoczywać. Nie to, żebym się użalała, bo nikt mnie do tego nie zmusza, robię to z własnej woli, potrzeby i dla własnej przyjemności. Czasem jednak, kiedy zajmujemy się czymś, co nas pasjonuje, nie zauważamy upływu czasu, ani tego jak długo działamy na najwyższych obrotach. Jedyne, co mnie wtedy przywołuje do porządku, to przychodzące nagle wielkie zmęczenie fizyczne, a co za tym idzie i psychiczne. Jednak ciało poddaje się u mnie szybciej niż umysł. Główka nadal pracuje jak robocik  - "no dalej, jeszcze to poćwiczymy, jeszcze ta piosenka, jeszcze to metrum, jeszcze to zakończenie...", a ciało zaczyna sztywnieć od namiaru skupienia i napięcia. 

Zauważyłam też, że przestałam gotować z przyjemnością, a zaczęłam robić to jak najszybciej i tak, żeby A. smakowało i żebym jednocześnie zdążyła wyjść o czasie na zajęcia. O zgrozo! Przecież ja lubiłam gotować!

O nie, tak być nie może. Kiedy 3 dni temu obudziłam się z opuchlizną przy obojczyku, bo....położyłam się tak zmęczona, że całą noc spałam w jednej niewygodnej pozycji, stwierdziłam, że chyba przeginam.  Następnego dnia, kiedy tylko powzięłam postanowienie odpoczynku w ten weekend, ból i opuchlizna od razu zaczęły znikać. W związku z tym pojechałam do Icmeler spotkać się moją polską koleżanką M.  Achhh.....nie byłam już tam kilka tygodni, w każdym razie na tyle długo, żeby docenić na nowo niesamowitą ciszę, spokój, ogromne góry i spokojne morze. Poszłyśmy na herbatkę do naszej chyba już w zasadzie ulubionej kawiarni z widokiem na żółwią wyspę i jak to mówi moja mama - postrzępiłyśmy jęzory ;) Co za nieskomplikowana czynność, dająca niebywałą przyjemność! Aż nabrałam ochoty w domu na robienie borka wieczorem, więc siedziałam i skręcałam z niego "cygara" oglądając telewizję. Kwintesencja kury domowej!

Ostatnie dni były też dość obfite w spotkania towarzyskie. Powody były różne - słodko-gorzkie można by rzec...
W ubiegły weekend do Marmaris (konkretnie Siteler) przyjechał teatr z Izmiru. Nasze Centrum Kultury nadal działa prężnie i realizuje coraz ciekawsze projekty. Niestety akurat organizacja przedstawienia nie wyszła. Jako, że dawno u nas teatru nie było, bilety wykupiło chyba całe Marmaris (do czego też na pewno przyczyniła się cena - 5 lir). Przedstawienie odbyło się w hotelu Grand Yazici Club Turban. Często pytacie mnie, lecąc na wczasy do Marmaris o różne hotele, więc przy okazji w nich bywania, zwracam uwagę na to jak wyglądają. Grand Yazici zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choćby z tego względu, że dysponuje chyba największymi wnętrzami, jakie w życiu widziałam! Sale, w których byłam wyglądały trochę jak połączenie hotelu z ogromnym zamkiem - robi wrażenie. Sama lokalizacja też jest fajna, bo przy samej plaży i lesie sosnowym. W każdym razie nawet w największej sali jaką widziałam całe Marmaris nie może się zmieścić....Toteż na przykład dla nas, którzy bilety wykupiliśmy tydzień wcześniej, miejsca już nie starczyło... Niepocieszeni zmuszeni byliśmy wyjść i w związku z tym razem ze znajomymi wylądowaliśmy najpierw w kawiarni, a potem u nas. Wieczór skończył się bardzo przyjemnie, wygadaliśmy się po wsze czasy, a nawet (to jak wiecie nie zdarza się u nas często!) w towarzystwie ok. 5% napoju alkoholowego zwanego tutaj piwem, które widuję maksymalnie kilka razy w roku ;)

Najwięcej wydarzeń w ostatnich tygodniach związanych było z rodziną H., która byłaby świetnym materiałem na niejedną książkę. Smutek przeplatał się z radością. Najpierw żegnaliśmy jednego z braci H., który szedł do wojska, potem zmarł wujek H. i odwiedzaliśmy ich, żeby złożyć kondolencje, a wczoraj po 15 miesiącach wrócił z wojska drugi brat H. Nie raz wspominałam, że rodzina H. jest dosyć tradycyjna i specyficzna. Jednak zorientowałam się, że chyba już do tego przywykłam w momencie, gdy po przyjściu do domu drugiej nieoficjalnej żony ojca H. (jego brat szedł wtedy do wojska i to było coś w rodzaju imprezy pożegnalnej), zobaczyłam w nim też pierwszą żonę - mamę H. i cały tłum facetów siedzących w jednym pokoju, a także grupkę kobiet w kuchni i w drugim, osobnym rzecz jasna pokoju, i wcale mnie już nie zdziwił fakt, że szybko mnie przetransportowano do kobiet. Czy muszę wspominać, że oczywiście siedziałyśmy na podłodze w pokoju bez mebli? :) Wczoraj witając drugiego brata, który dla odmiany wrócił z wojska, o dziwo siedziałyśmy z mamą i siostrą H. z facetami w tym samym pokoju, choć nie wtrącałyśmy się do ich rozmów. Szczerze mówiąc miałyśmy własne tematy do przegadania ;) 

Samo życie, prawda? Słodko-gorzkie. Zupełnie jak moja niespodzianka na koniec. Kinder-niespodzianka, przechwycona od mamy A. :)

Potrzebne Wam będą:

suszone figi (bardzo słodkie)
orzechy włoskie (lekko gorzkie)

Wykonanie: banalnie proste! Rozłupujecie orzecha, otwieracie figę, wkładacie paluchem orzecha do środka figi, zaklejacie i...smacznego :)



Smakują najlepiej, kiedy siedzicie z herbatką w domu, bo pogoda taka, że psa z domu nie wygonisz...  (uwielbiam to powiedzonko :)) Najlepszym tego przykładem jest aura dziś o poranku (żebyście nie myśleli, że ja mam tu tylko słońce zimą!), dzięki której znaleźliśmy się po raz kolejny ostatnio w głównych wiadomościach, bo...spadł dziś grad! Na dodatek zupełnie przypadkiem udało mi się to zarejestrować! Tzn. chciałam pokazać deszcz, a tu nagle zaczęły spadać z nieba lodowe kulki!




W taką pogodę, to można tylko pić herbatkę i uczyć się gry na bağlamie ;)




Pozdrawiam Was ciepło, dziekuję za oddane już głosy, a Ci, którzy jeszcze nie wysłali sms, mogą jeszcze to zrobić - GŁOSOWANIE TRWA DO 31 STYCZNIA!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz