piątek, 17 stycznia 2014

Facebook i "BERABER".

Z biegiem czasu tak się porobiło, że połowa moich znajomych na facebooku to Turcy, a połowa Polacy, co jest naturalną koleją rzeczy jak mniemam.
Ze wszystkich nacji najczęściej korzystających z facebooka, Turcy są podobno na...5 miejscu na świecie (!). Konto na facebooku mają prawie wszyscy, których znam - od koleżanek i kolegów, po nauczycieli, rodziców, babcie, dziadków itd. I muszę przyznać, że Turcy używając FB są wyjątkowo aktywni. Większość moich fejsbukowych znajomych dzieli się codziennie ze wszystkimi zdjęciami i przemyśleniami średnio raz na 2 godziny, jeśli nie częściej. Każdy przedstawia przede wszystkim (kolejność nieprzypadkowa):

    1.    Ukochanego/ukochaną.
    2.    Rodzinę i przyjaciół.
    3.    Miejsca, w których się aktualnie znajduje.
    4.    Jedzenie.
    5. Wszystkie aktualne stany i odczucia - włącznie ze zdjęciami ze szpitala z kroplówką!!!!!!

Co gorsza, zauważyłam, że z czasem i ja zaczęłam korzystać z FB częściej niż kiedykolwiek przedtem. Jeśli o mnie chodzi, nietrudno chyba zgadnąć czym najczęściej się dzielę z innymi - muzyką oczywiście. Mam też jakąś charakterystyczną dla siebie obsesję przedstawiania Turkom naszej kultury, a Polakom kultury i obyczajów Turków. Jednak aktywnością na FB Turkom oczywiście nie dorównam i....NIE MAM NAJMNIEJSZEGO ZAMIARU!

Mało tego, uważam, że mimo, że serwis ten daje mi poczucie "bycia" w świecie online razem z moimi przyjaciółmi z Polski, to też uzależnia i sprawia, że tracę czas na bezmyślne przeglądanie treści, po które normalnie bym nie sięgnęła, bo w ogóle mnie nie interesują.

Jednak dwa rodzaje treści denerwują mnie wyjątkowo. U znajomych z Polski są to tzw. memy. Ani ich przeglądanie, ani zawarte w nich przesłanie w ogóle mnie nie interesuje, w ogóle do mnie nie trafia (szczególnie banalnych sentencji w stylu "follow your dreams"). Ale te memy w porównaniu do zamieszczanych przez moich tureckich znajomych to jeszcze nic.....Zamieszczanie przez Turków zdjęć zagłodzonych dzieci, torturowanych zwierząt, zdjęć ofiar wojen itp. - oczywiście w dobrej wierze! - to chleb powszedni, który ja muszę zjadać codziennie rano z poranną kawą, kiedy otwieram FB.

Drugi mój "ulubiony" rodzaj treści na "tureckim" FB to użalanie się nad sobą i słodzenie sobie. "Och, ale jestem samotna" pisze znajoma. Pod spodem widzę kilkadziesiąt komentarzy w stylu: "masz nas, kochamy cię!", "Niech Allah odpędzi od ciebie złe myśli", "Niech Allah da ci szczęście", "jesteśmy z tobą" itd. Dodam, że jeśli to jest moja w miarę bliska znajoma, czuję wręcz presję spowodowaną jej oczekiwaniem, że ja też dołączę swoje 3 grosze i napiszę coś w stylu: "i ja ciebie kocham, masz też mnie!". A ja nie mam najmniejszego zamiaru. Trudno, niech mówią potem jacy to my Europejczycy jesteśmy chłodni w okazywaniu uczuć. Szczerze mówiąc to już do tego zarzutu przywykłam. I do tego, że ponoć jestem samotnikiem i powinnam przełamywać to w sobie. Tak dla jasności to 5 dni w tygodniu chodzę na chóry i kursy. W każdym z tych miejsc spotykam min. 20 osób, z czego z kilkoma spotykam się też prywatnie. Na moje tłumaczenie, że czasem mam ochotę poczytać książkę, gazetę i ogólnie pobyć sama, często np. od mojej koleżanki N. słyszę: "Ale z ciebie koleżanka! W ogóle się mną nie interesujesz! Ja bym się chciała spotykać CODZIENNIE! A Ty jesteś takim samotnikiem! Musisz się trochę zmusić do spotykania z ludźmi, przełamać to!". Chciałam dodać, że chcąc nie chcąc widzę się z nią w tygodniu minimum 3 razy :)

Zdaję sobie sprawę, że od kiedy prowadzę tego bloga i od kiedy mieszkam w Turcji nadal narzekam na to samo - na to cholerne "BERABER" (razem). Szlag mnie trafia, kiedy tylko słyszę to słowo. Paradoksalnie w Polsce uwielbiam często spotykać się ze znajomymi. Pytanie tylko co dla nas, Polaków, oznacza "często", a co dla Turków. Śmiać mi się chce, kiedy moi znajomi z Polski doradzają mi mówienie Turkom asertywnie "nie", kiedy informują mnie o swojej wizycie (o ile w ogóle informują!!!). Właśnie tego my Polacy chyba nie potrafimy pojąć. Tutaj gościom nie mówi się nie. Nie ma takiej opcji i takiej sytuacji. Nawet do tego przywykłam, choć kiedy mam gorszy dzień - jestem np. chora, bądź właśnie wróciłam z 24 godzinnej podróży (!), naprawdę ostatnią rzeczą, którą chciałabym wtedy robić jest goszczenie znajomych. Idealnym tego przykładem jest dzień, w którym w grudniu przyjechałam do Polski na święta i dzień, w którym wróciłam po świętach do Turcji.

Kiedy przyjechałam do Polski (a moja podróż z przesiadkami była naprawdę dłuuuuga) i padłam na łóżko nieprzytomna, moi znajomi zadzwonili, że wszyscy zamierzają zaraz do mnie przyjechać i mnie powitać (specjalnie się w tym celu spotkali i zjechali z różnych stron Warszawy). Bardzo ich przeprosiłam i wyjaśniłam, że nie nadaję się na spotkanie, bo padam z nóg. Wszyscy mnie zrozumieli, umówiliśmy się następnego dnia i nie było żadnego problemu.

Kiedy natomiast przyjechałam do Turcji (podróż trwała łącznie z autobusem Stambuł-Marmaris 24 godziny!), rozpakowałam się i posprzątałam mieszkanie, wieczorem znajomy zadzwonił, że właśnie do nas jedzie ze swoją dziewczyną i już w zasadzie są pod naszym domem. Zaznaczam: NIE ZADZWONILI WCZEŚNIEJ, ŻEBY SIĘ UMÓWIĆ, zadzwonili będąc już w drodze. Nie ma nawet opcji odmówienia. Zresztą byłoby to największą zniewagą. "Her zaman bekleriz", czyli w dosłownym tłumaczeniu: "zawsze na ciebie czekamy", mój dom stoi dla ciebie otworem, to jedna z najbardziej oczywistych rzeczy w Turcji.
Choć muszę przyznać, że większość znajomych już się przyzwyczaiła, że do nas się zawsze dzwoni i uprzedza swoją wizytę, to jest kilku niereformowalnych. I to jedna z tych rzeczy, którą chcąc nie chcąc akceptować muszę. Czy mi się to podoba czy nie. Samotność w każdym razie w Turcji mi nie grozi :) 

PS. Witajcie po długiej przerwie :) Dużo się działo, dlatego nie pisałam. Poza tym... najzwyczajniej na świecie nie chciało mi się. Przepraszam. Pożyć mi się chciało, a pisać mi się nie chciało ;)

2 komentarze: