środa, 13 sierpnia 2014

Sen o Warszawie.


Brzydka, kochana trasa WZ. Daleko, daleko, moje Zacisze. Jedno z niewielu zdjęć Warszawy jakie mam - zawsze się śmialiśmy, że przecież nie będziemy robić zdjęć jak turyści. A szkoda.

Jutro miną 2 tygodnie od rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. To w tym roku 1 sierpnia uświadomiłam sobie, że kiedy mówię "tęsknię za Polską" kłamię. Przede wszystkim tęsknię za moją Warszawą! Nie pisałam o tym wcześniej,  bo musiałam to w sobie "przemielić"...
aż do dziś, kiedy śnił mi się Jazz na Starówce, ja i moja przyjaciółka spacerujące po Rynku, nasz stary, dobry most Śląsko-Dąbrowski...

Moja Warszawa to nie tylko mnóstwo wspomnień - tam się urodziłam, tam chodziłam do szkoły podstawowej, do liceum, tam studiowałam, tam chodziłam na lekcje śpiewu, na próby, tam mam rodzinę, przyjaciół, psa - moja Warszawa to ogromna część mnie. Warszawa latem to zupełnie inne miasto. Za tą Warszawą tęsknię najbardziej.

Tęsknię za autobusem 512, którym jechałam z Zacisza do Centrum, w którym przeczytałam tony książek, przesłuchałam tysiące płyt, w którym często przyklejona do szyby robiłam plany na całe życie. Tęsknię za Starówką latem, za tą nieporównywalną atmosferą na Rynku podczas Jazzu na Starówce, na który chodziłyśmy co roku z moją przyjaciółką, co niejednokrotnie kończyło się wizytą w Tygmoncie, a czasem i powrotem nad ranem mostem Poniatowskiego na Saską Kępę, żeby przedyskutować jeszcze najważniejsze sprawy świata i być poczęstowaną jajecznicą na boczku z cebulką...mhmmmmm! Tęsknię za tańcem do rana w Nowym Wspaniałym Świecie, klubie, który chyba już nie istnieje, a nawet jeśli, to zapewne jest inny niż ten z moich wspomnień sprzed 6 lat. Tęsknię za dziwnymi performance'ami i awangardowymi teatrami ulicznymi, których nie rozumieli chyba nawet sami grający w nich aktorzy. Tęsknię za grillami ze znajomymi w naszych zaciszańskich ogródkach i na tarasach, gdzie czasem na 10 metrach kwadratowych mieściło się 20 osób. Tęsknię za najlepszymi domówkami na świecie u E. i M. i u E. i K. Tęsknię za spacerami po Lasku Bródnowskim, gdzie zawsze jakimś cudem udawało nam się zgubić. Tęsknię za zielono-szarym Żoliborzem, gdzie miałam najfajniejszą pracę w moim życiu, z czego rzecz jasna wówczas nie zdawałam sobie sprawy. Tęsknię za nocami u znajomych na Żoliborzu, podczas których jedliśmy zawsze przysmaki z różnych stron świata, takiej też słuchaliśmy muzyki i analizowaliśmy wszystko, co naszym zdaniem analizy wymagało, czyli przeważnie całe nasze życie, śmiejąc się przy tym do łez. Tęsknię za Ochotą, na którą przez tyle lat pełna obaw i ekscytacji jeździłam codziennie na próby do "OKA", gdzie na studiach spędzałam po 5 godzin z koleżankami w kawiarni Fantazja, gdzie chodziłyśmy po zajęciach. Tęsknię za blokowiskiem na Gocławiu, gdzie znałam każdą uliczkę, kiedy studiowałam i pracowałam opiekując się małą M. i gdzie mieszkałam sama przez kilka miesięcy, odnajdując siebie na nowo po rozstaniu kończącym najdłuższy związek w moim życiu. Tęsknię za Ząbkami, gdzie też zdarzyło mi się mieszkać kilka miesięcy w ramach poszukiwania swojej niezależności, gdzie jadłam najlepszego tatara i pierwszą jajecznicę po 20 latach nie jedzenia jajek. Tęsknię za kinem na Muranowie, za H&M w Centrum tęsknię (tęsknię, a co!). Tęsknię za wypadami z tatą na zakupy do centrów handlowych w Markach, co kończyło się kaczką w pięciu smakach u Chińczyka. Tęsknię za przejażdżkami samochodem z moim młodszym bratem. Tęsknię za moim pokoikiem na poddaszu na Zaciszu. Tęsknię za pierogami z jagodami, które mama robiła w lato...

Piszę te słowa siedząc na balkonie w naszym mieszkaniu w Marmaris. Jest tak potwornie gorąco, że w akcie desperacji chwytam się ostatniej deski ratunku i piję czarną herbatę, wierząc Turkom, że wyrówna temperaturę między moim ciałem a upałem panującym na zewnątrz. Trudno już odróżnić mi łzy od potu spływającego po całej mojej twarzy, gdyż tekst ten zroszony jest potokiem łez, który niespodziewanie wylał się ze mnie podczas pisania.

Może powiecie, że to wszystko nijak się ma do tematyki bloga. Pozwólcie mi mieć inne zdanie na ten temat. Kto wyemigrował, ten wie. Może Ci, którzy nie mieszkają w Warszawie lub Warszawy nie znają/nie lubią (ewentualnie nie lubią, bo nie znają) w ogóle nie zrozumieją dzisiejszego posta. Jestem jednak przekonana, że każdy z Was ma swoje miejsce na ziemii. I to akurat rozumie każdy.

Cóż bym mogła innego dodać na koniec, jak nie to:



Podpisuję się pod każdym słowem całego tekstu utworu, który okazał się dziś wyrażać w pełni to, co czuję.

5 komentarzy:

  1. Opis tęsknoty za miejscem, w którym spędziło się całe życie przed wyjazdem do Turcji, ma się jak najbardziej do tematyki bloga. Taka tęsknota jest przecież częścią naszego tureckiego życia. Ściskam wirtualnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tęsknię to swoich miejsc mimo, ze do końca z nich jeszcze nie wyjechałam. Nie wyjechałam a już tęsknię i boję się bardzo tej tęsknoty, która nadejdzie potem. A na pewno nadejdzie....
    pozdr
    aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Yosun. Oj tak, tęsknota jest w pakiecie tego całego "życia w raju".

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko, myślę, że po prostu trzeba próbować zaakceptować fakt, że po przeprowadzce będzie ona nieodłączną częścią życia. Innej rady nie widzę :/ I tak mamy dużo szczęścia w czasach, kiedy jest internet.

    OdpowiedzUsuń