niedziela, 31 lipca 2011

Dedikodu - czyli ploteczki i sensacje :)

Wczorajszej nocy o godzinie 4.00 obudziły mnie niecodzienne odgłosy. Brzmiało to mniej więcej jakby piętro wyżej nad naszym mieszkaniem ktoś kogoś zabijał, rzucając się przy tym na wszystkie ściany i przy okazji rzucając również o nie wszystkimi meblami. Słyszałam co najmniej dwa głosy męskie i jeden kobiecy i sądząc po tym jak wyrafinowanych küfür (przekleństw) używali....no to sprawa była poważna. A. spał kamiennym snem i chyba nawet trzęsienie ziemii nie byłoby go w stanie obudzić (zresztą kiedyś przyznał, że nawet trzęsienia ziemii, które mają miejsce tutaj kilka razy w roku, nie obudziły go!!!). Przyznam, że w związku z tym, że mieszkamy na parterze zaczynałam mieć lekkie obawy, ale za pół godziny przyjechała policja, towarzystwo nieco się uspokoiło, a ja zasnęłam wsłuchana w szumy policyjnych krótkofalówek.

Kiedy zasiedliśmy wczoraj na balkonie do kolacji, ni stąd ni zowąt pojawiła się obok niego G. - właścicielka naszego domu (ona sama mieszka w zupełnie innej części Içmeler). Zgodnie z tureckimi zwyczajami i z turecką gościnnością A. natychmiast zaprosił ją do stołu. No i się zaczęło. Bo nie żeby ona plotkowała, ale ci dwaj co mieszkają pod dwójką to przyjechali na tydzień i cały czas tylko w basenie siedzą, nad morze nie pójdą, tylko z tymi dwiema Angielkami, co to są na dwa tygodnie moczą się całymi dniami w basenie...No ale w nocy to dopiero się działo! Bo do niej jako właścicielki policja też zadzwoniła. No po prostu jakaś para zakochanych ok. 4.00 w nocy przyszła sobie nad nasz basen i się całowała! No i temu, co to mieszka w apartamencie obok to się nie spodobało, że takie rzeczy u sąsiadów się dzieją (BŁAGAM! NIECH KTOŚ MNIE USZCZYPNIE! CZY WYOBRAŻACIE SOBIE, ŻE PAN, KTÓRY MIESZKA W APARTAMENCIE U SĄSIADÓW ZA PŁOTEM, ZA WYSOKIM PŁOTEM!!!, ZAGLĄDAŁ PRZEZ TEN PŁOT O 4.00 RANO I NIE SPODOBAŁ MU SIĘ WIDOK PARY CAŁUJĄCEJ SIĘ NAD SĄSIEDNIM BASENEM, KTÓRY TO WIDOK URAZIŁ JEGO UCZUCIA RELIGIJNE!!!!!ALLLAHIM, ALLAHIM!!!!). Tak się zdenerwował, że zaczął wykrzykiwać do naszego sąsiada z góry spod 4-ki, który widocznie przez okno wyglądał, że jak on może na takie rzeczy patrzeć i na takie rzeczy pozwalać na swoim podwórku. Pech chciał, że sąsiad spod 4-ki też religijny i wcześniej pary nie zauważył, bo by przepędził na pewno! Ooo, na pewno by przepędził! Ale lepiej późno niż wcale, więc zakasał rękawy i gotów porachować wszystkie kości gościowi znad basenu obcałowującemu dziewczynę, gdyby na przeszkodzie nie stanęła mu żona, która kategorycznie mu zabroniła wyjść z domu! :) Skąd więc hałasy na górze, tłuczenie meblami, garnkami i czym popadnie o 4.00 nad ranem? To tylko taka mała sprzeczka małżeńska, "normal":D Allah, Allah! :)

Zza tego płota sąsiad o 4.00 w nocy dojrzał zbrodniarzy :)
Tego samego dnia poszłam na plażę. Widać tego dnia coś wisiało w powietrzu, bo ledwie zdążyłam usiąść, po 10 minutach byłam znowu świadkiem awantury. Standardowa awantura rozpoczyna się na plaży zazwyczaj z powodu podbierania sobie klientów. Plaża jest tutaj jednym z najlepszych źródeł zarobku i o pracę na niej, o wynajmowanie jej, o sprzedawanie turystom leżaków i napoi większość Turków jest gotowa walczyć jak lew (zimą toczy się zażarta walka psychologiczna o to, kto będzie który kawałek wynajmował, przy czym elementami tej walki są zastraszanie, listy z pogróżkami, pogróżki z bronią, zawieranie układów i układzików itp.). Poszło więc jak zwykle o to samo - o podebranie klientów. Ostatecznym katalizatorem jest jednak zawsze jakiekolwiek złe słowo o matce "przeciwnika". O, co to to nie! Żaden szanujący się Turek nie da powiedzieć złego słowa o matce! Zazwyczaj wtedy od razu pada pierwszy cios. Reszta wygląda zawsze tak samo i dość mocno zabawnie, jako, że w ciągu sekundy zbiegają się dwie grupy facetów - jedni trzymają z całych sił za ramiona jednego z "kogutów", drudzy drugiego, a między nimi staje ktoś, kto rozkłada ręce na boki i odpycha ich obu od siebie jednocześnie - przysięgam, brakuje mu tylko gwizdka sędziego! :)  Wszyscy przy tym krzyczą tak głośno, że turyści stają na równe nogi i obserwują z otwartymi ustami cały ten cyrk. Niektórzy, tak jak ja, którzy byli już nie raz świadkiem takiej sceny, siedzą, patrzą i po prostu śmieją się sami do siebie :) Na koniec grupy rozdzielają się i jedna uspokaja jednego delikwenta, a druga drugiego. Najczęściej jeszcze tego samego dnia, najpóźniej następnego, panowie znowu rozmawiają ze sobą, żartują i przytulają się, nazywając nawzajem najlepszymi przyjaciółmi.

Nie ma to jak zdrowe rozładowanie emocji :)

4 komentarze:

  1. hehe rzeczywiscie ciekawe co ten pan robił o 4.00 rano pod płotem... :) no no... ale temperament to oni maja

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli Pan zza "płota" jest bardzo religijny to odpowiedź jest prosta - widocznie się modlił, skończył, wstał, wyjrzał za okno i...zobaczył "grzeszników" :P
    U mnie przed 4tą rano słychać pieśń Imama z meczetu z wioski - niesie po polach, dlatego myślę, że ów sąsiad mógł się koło tej 4 rano modlić...

    ALE wracając do meritum takie SENSACJE XXI WIEKU tylko na tureckich wsiach :D

    ps: uśmiałam się do łez...mąż też, bo przetłumaczyłam :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam. Bardzo podoba mi się Twój blog :) Pozwoliłam sobie przeczytać kilka wcześniejszych notek. Cieszę się, że poruszyłaś temat kontaktów Turków z turystkami. Ja w zeszłym roku przeżyłam najciekawsze jak dotąd wakacje, nie dość, że pierwszy raz leciałam samolotem i miałam zobaczyć, jak wygląda wycieczka pobytowa, to jeszcze wróciłam z poczuciem, że ktoś się we mnie zakochał...

    Facetowi pół tygodnia zajęło, żeby mnie przekonać, że to prawda. Drugie pół usiłował się ze mną umówić na spacer, a w międzyczasie stawał na głowie, żeby mi pokazać, jak mu na mnie zależy. Nigdy tak jak wtedy nie miałam permanentnego uśmiechu całą dobę. Cały czas jednak traktowałam całą tę sytuację z dystansem, byłam wobec niego bardzo nieufna.
    Naczytałam się przed wyjazdem właśnie o takich skrajnych, że tak to określę, "zaliczaczach" i pojechałam do Turcji od razu z nastawieniem rozrywkowo-niezobowiązującym. Modliłam się, żeby nie trafił mnie grom, bo wiedziałam, że wtedy już będę skończona :P Jednocześnie dopuszczałam flirt w rozsądnych granicach, nawet mi się to podobało.

    Ale ten jeden biedny facet jakby zamienił się ze mną na głowę. Ja miałam tryb myślenia przyzwyczajonego do zmieniającej się co chwila plejady turystek boya hotelowego, a on zachowywał się jak naiwna zakochana turystka. Naprawdę było gołym okiem widać, że on nie kłamie, to uczucie emanowało z niego na kilometry. Trochę mnie speszył i spłoszył, przecież w życiu nie przypuszczałam, że zawrócę komuś w głowie na beztroskich tygodniowych wakacjach. Za granicą. Zrobiło mi się go nawet żal, a potem znów myślałam "po staremu" - e tam, wyjadę - za dwa dni zapomni.
    Tak się starał, zaczepiał, prosił, w końcu dla świętego spokoju umówiłam się z nim na to wyjście. Ale jednocześnie zeżarł mnie strach, więc przez znajomą, z którą tam pojechałam, podałam mu tego samego wieczora wizytówkę.

    Następnego dnia wróciłam do Polski, wszystkim zdążyłam opowiedzieć o fajnej wakacyjnej przygodzie. Następnego dnia na telefonie odmeldował się numer z tureckim prefiksem. Potem dostałam podpisanego SMS-a, więc już nie miałam wątpliwości. Stałam z telefonem w garści i gapiłam się w niego z dość zdziwioną miną.
    Ponieważ komunikacja telefoniczna szła nam opornie, zaprosił mnie, żebym zarejestrowała się na facebooku. Zrobiłam to trochę z litości i dla świetego spokoju. Uznałam, że to pewnie "kolekcjoner znajomych". "Dziewczyna" z Polski, świetny lans.

    Ale teraz minę mam coraz bardziej niepewną, bo jakoś nie mogę mu wywietrzeć z pamięci. Mieliśmy oczywiście kilka epizodów, gdy trochę się pokłóciliśmy, ale po odczekaniu kilku dni, w gorszym razie tygodni, on znów mnie zaczepiał, przepraszał i pisał tak jak zwykle.
    Żeby go zrozumieć, oswoiłam się trochę z tureckim. Niestety nadal nie wiem, w jaki sposób zachęcić go, żeby zainwestował w swój angielski. Myślałam, że jak tak kocha, to sam zacznie wkuwać słówka, żeby mi zaimponować, haha :)

    W tym roku wracam, oczywiście przy którejś rozmowie wszystko wygadałam. Jak będzie chciał, przyjedzie (ale go nie zapraszam). Stwierdziłam już, że mogę się po nim spodziewać wszystkiego. Tylko trochę mi żal, że tak się broniłam przed tym gromem, bo teraz by się przydał. Przykro mi patrzeć, jak on cały rok sobie robi nadzieje (z tego co pisze, wynika, że ma wobec mnie całkiem poważne plany i twierdzi, że to wcale nie żart...), bo mi na nim nie zależy. Zablokowałam się na tym myśleniu o przygodzie, nastawiłam się już, że na kolejnym wyjeździe może poznam kogoś nowego.
    Cały rok dawałam mu do zrozumienia, że nasz "związek" na poważnie nie ma szans, ale on jednak tego nie rozumie. Czasami przeraża mnie jego naiwność. A może on wierzy w przeznaczenie i sądzi, że właśnie trafił na tę jedyną...

    A jak już się przytelepie do mnie?
    Najwyżej włożę mu do ręki rozmówki i zacznę go wreszcie uczyć, od razu polskiego, a co! Za takie poświęcenie będzie się należała nagroda :P

    Pozdrawiam, będę zaglądać.

    PS. Gdybyś miała ochotę jakoś skomentować moją sytuację, byłabym wdzięczna. Ciekawa jestem, co o niej sądzisz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hundediary - dzięki za miłe słowa o moim blogu :) Wiesz, do eksperta w sprawach sercowych to mi daleko, ale ja osobiście przyjmuję jedną zasadę, która sprawdza się szczególnie w Turcji: NIE SŁOWA, A CZYNY ŚWIADCZĄ O ZAMIARACH. Zasada ma szczególne zastosowanie w kontaktach z Turkami, którzy słyną z zamiłowania do gadania, czułych słówek, obietnic, romantycznych tekstów itp. Jak to mówiła mama mojego przyjaciela - czas pokaże czy jest Ci zapisany w gwiazdach :) Pozdrawiam i wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń