niedziela, 3 lipca 2011

Lubię moje życie na wsi.

Urodziłam się w Warszawie i w zasadzie całe życie mieszkałam w Warszawie. Od 16 roku życia (od kiedy poszłam do liceum) spędzałam w autobusach min. 2h dziennie, biegałam z całym tłumem ludzi po zatłoczonych warszawskich ulicach, walczyłam o to, żeby wejść do autobusu razem z tłumem ludzi którzy też muszą być na 9.00 w pracy i też muszą dojechać do niej tym samym autobusem. Nieodłącznym elementem każdego poranka był wyścig z czasem przy bramce w metrze, przy której przysługuje nie więcej niż 1 sekunda na przyłożenie karty miejskiej do czytnika - spróbuj zrobić to w 2 sekundy a tłum Cię zlinczuje, bo przecież: "Co pani robi! Jezu, ludzie się spieszą do pracy!". Kupując bułkę w piekarni, która np. znajduje się obok stacji metra (czyli klientów jest dużo, szczególnie rano) MUSISZ wybrać bułkę stojąc w kolejce, nie daj Boże dopiero przy kasie! Inaczej - wiadomo, awantura.

W pracy rzecz jasna również cały czas ścigasz się z czasem. Musisz robić wszystko jak najszybciej i jak nabardziej efektywnie. Jeśli wydaje Ci się, że zrobiłeś już wszystko i możesz udać się na przerwę, nic bardziej mylnego! Oznacza to, że coś nie zostało zrobione! Odbierasz telefon stacjonarny i jednocześnie komórkowy i jednocześnie drugi komórkowy i jest to zupełnie normalne. Każdego dnia rozmawiasz z min. 1 sfrustrowanym klientem, ewentualnie spotykasz się z frustracją swojego szefa. Wszystko to "bierzesz na klatę" - to nie jest czas ani miejsce na okazywanie uczuć! W biurze rzecz jasna dociera do ciebie zdecydowanie więcej niż 7 jednostek informacyjnych w ciągu sekundy (7 jednostek informacyjnych podanych w tym samym czasie ponoć automatycznie wprowadza mózg w stan naturalnego transu, więc czujesz, że przestajesz kontaktować), ale musisz sobie z tym poradzić i dać z siebie wszystko - przecież chcesz się rozwijać, przecież zależy Ci na pracy, przecież trzeba się jakoś utrzymać, przecież przed Tobą kolejny awans, przecież jesteś "pracownikiem roku". Masz pracować szybciej, trzeba zrobić więcej.
Wychodzisz z pracy, jedziesz minimum godzinę do domu - oczy masz otwarte, ale nie wiesz co się dzieje wokoło - mózg przetwarza ogromną ilość danych, która została dostarczona podczas ostatnich 8h. 

A po pracy jest jeszcze ŻYCIE - pasje, przyjaciele, wystawy, koncerty itp. Biegniesz więc znowu na przystanek autobusowy, żeby zdążyć do szkoły wokalnej - tak mało czasu, żeby dotrzeć na drugi koniec miasta...Ciało przypomina sobie, że jest głodne, ale nie ma czasu na żaden obiad. W szkole przełączasz się na inny tryb funkcjonowania. Skupiasz się na technikach wokalnych, walczysz ze swoim ciałem, współpracujesz ze swoją przeponą, starasz się świadomie poczuć miejsca, w których rezonuje wydobywany przez ciebie dźwięk. Biegniesz na następne zajęcia - tu zagłębiasz się w swoje emocje, stajesz się postacią którą grasz, jesteś kimś innym i próbujesz być tym kimś innym na różne sposoby. Biegniesz na następne zajęcia - teoria: liczymy moi drodzy, a co to za metrum, a gdzie jest akcent, a co to za grupa ósemek....
W ostatnim autobusie, który wiezie Cię do domu nie czujesz już nic. Automatycznie na tzw. autopilocie odnajdujesz drogę do domu i do łóżka. 

Dobre chwile w życiu miejskim to spotkania z przyjaciółmi, koncerty (te na których śpiewałam i te na których śpiewali inni), całe życie kulturalne (kina, wystawy itp.), sporadycznie kluby, no i rzecz jasna zakupy ;)

Teraz mieszkam na wsi. Wstaję nadal rano - nie muszę, ale lubię. Jemy śniadanie na balkonie - świeże pieczywo, jędrne i świeże warzywa, naturalny biały ser, kawa. Przed naszym balkonem stoi wielka góra. Często łapię się na tym, że nie wiem która jest godzina (a nawet czasem jaki to dzień tygodnia). Autobusem jeżdżę może raz w tygodniu i właściwie jest to 10-osobowy busik, w którym ZAWSZE jest miejsce, NIKT MNIE NIE POPYCHA i NIKT MNIE NIE WYZYWA. Nie przemierzam kilometrów w centrum handlowym, żeby znaleźć szczotkę do zamiatania, tylko idę po nią do sklepiku ze szczotkami. Miły pan z wąsami zaskoczony moim tureckim (który nadal jest na poziomie podstawowym, ale robię co mogę, yavaş yavaş) szuka dla mnie z pełną powagą i zaangażowaniem szczotki, o jakiej marzę. Jadę przy okazji na rowerze na plażę odwiedzić A., który w sezonie letnim tam pracuje. Dookoła słyszę: "Ne haber kız?", "Ne var ne yok?", "Nasılsın?" - czyli przeróżne wersje "co tam słychać?". Potem jadę kupić parówki dla kota - nie pytajcie dlaczego, ale uwielbiam kupować jedzenie dla kota! :) Jadę do domu na rowerze między wielkimi majestatycznymi pięknymi górami, zielonymi drzewami, oddycham świeżym powietrzem. Ba! Czuję nawet zapach ziół i kwiatów!). Kiedy moje ciało jest głodne - jem. Raz w tygodniu robimy zakupy na targu - świeże, pachnące warzywa, soczyste owoce, naturalne sery.

Życie kulturalne jest ze zrozumiałych względów bardziej ograniczone niestety. Kiedy pragniemy go zaznać, ruszamy do miasta np. do tureckiego pubu, gdzie codziennie grają na żywo turecką muzykę - dopóki nie zrozumiem arabesque music, dopóty będzie to dla mnie ciekawe ;) A uwierzcie mi - linie melodyczne są dla mojego europejskiego ucha mocno wyrafinowane. Mimo to wszyscy tutaj znają je doskonale. No i wokalistki, które prawie zawsze mają świetną emisję głosu, więc ja - mająca obsesję na tym punkcie - siedzę i słucham z otwartą buzią, próbując cały czas ogarnąć swoim umysłem czy to rejestr piersiowy, czy głowowy, jak ona je miesza, a czy ma prawidłowy oddech przeponowy, a czy otwiera szeroko buzię - generalnie: jak żesz ona to robi??? :)

A wieczorem zamiast telewizji, oglądamy gwiazdy. Od kilku dni oglądamy gwiazdy leżąc na hamaku pod palmą :)

Lubię moje życie na wsi. Z tyloma jednostkami informacyjnymi, ile akurat potrzebuję. Z tyloma newsami, książkami, płytami ile akurat potrzebuję. Z przyrodą, zwierzętami, ludźmi, którzy chodzą, a nie biegają. Śmieją się kiedy jest ku temu powód, a nie kiedy wypada, kłócą się kiedy coś ich poróżni - nie blokują swoich emocji, bo przecież w pracy nie wypada ich wyrazić. A czasem siedzą obok siebie i milczą - nie gadają nie wiadomo o czym, żeby podtrzymać temat, bo przecież jak to tak milczeć razem. Siedzą i cieszą się, że ze sobą przebywają po prostu.

Lubię moje życie na wsi. I wbrew temu co wiele osób myśli - wieś to wcale nie stagnacja. Stagnacja to stan umysłu. Tutaj sama sobie generuję wyzwania życiowe. I mam parę pomysłów na niedaleką przyszłość. Szczerze mówiąc wiążą się też trochę z życiem w mieście, ale psssst ..... ;)

Takie drogi przemierzam codziennie na moim rowerku.

Takie zwierzątka czasem napotykam na swojej drodze.

Mało brakowało, a mieszkalibyśmy w tym małym białym domku na rozstaju dróg.

Tak klient wraca z targu z zakupami na cały tydzień - rower w dzisiejszych czasach zastąpił osiołka ;)

W oddali widać największy market w okolicy, który aktualnie zaspokaja prawie wszystkie moje konsumpcyjne potrzeby.

Turkish pub - nigdy nie narzekają na brak zainteresowania. Wokalistka śpiewa tam codziennie i do tego bardzo dobrze gra na saz (saz - tradycyjny turecki instrument strunowy). Możesz też zamówić piosenkę - tytuł i wykonawcę piszesz na papierowej serwetce, która dyskretnie podawana jest zespołowi.


1 komentarz:

  1. Często łapię się na tym, że nie wiem która jest godzina (a nawet czasem jaki to dzień tygodnia). <- mam dokładnie to samo i to dosyć często, a więc to znaczy, że to normalne i nie zbzikowałam :P

    OdpowiedzUsuń