poniedziałek, 25 lipca 2011

Kurdish.

Historia konfliktu turecko-kurdyjskiego jest długa, skomplikowana i nie sądzę, żeby kiedykolwiek dane mi było ją w pełni zrozumieć. Mimo tego, że zarówno prawa Kurdów w Turcji z biegiem czasu zmieniają się na lepsze, to jednak konflikt jest nadal żywy i namacalny nawet dla młodego, dwudziestokilkuletniego pokolenia. Bo to oni właśnie - dwudziestokilkuletni młodzi mężczyźni idą na 15 miesięcy do wojska, gdzie spotykają się nierzadko oko w oko ze śmiercią. Prawie każdy Turek z którym rozmawiałam o wojsku ma niestety przynajmniej jedno wspomnienie związane z wymianą ognia z terrorystami, w wyniku której zmarła przynajmniej jedna osoba. Nierzadko są to opowieści mrożące krew w żyłach. 

Kurdowie żyją dookoła nas i z nami - wszędzie, w całej Turcji. O ile dla mnie - osoby zupełnie w konflikt niezaangażowanej - nie ma to zupełnie żadnego znaczenia, o tyle Turcy często zdecydowanie podkreślają ten podział często wypowiadając się raczej mało pochlebnie o Kurdach. W moim Içmeler, do którego na każdy letni sezon przybywa wielu Kurdów (w celach zarobkowych) i wielu też tu mieszka na stałe, w sposób naturalny utworzyła się tzw. "grupa wsparcia". W praktyce wygląda to tak, że trochę tak jak społeczność żydowska w różnych krajach, tutaj Kurdowie wspierają się, robią razem interesy, zatrudniając tylko podwykonawców pochodzenia kurdyjskiego. Oczywiście Turków doprowadza to do szału do tego stopnia, że nie raz już usłyszałam od znajomych, że do tej restauracji to nie idziemy, bo nie będziemy pakować naszych pieniędzy do kurdyjskich kieszeni. Prawda jest też taka, że Kurdowie przyjeżdżający tutaj ze wschodu pracują bardzo ciężko całe dnie i noce, zanim się czedokolwiek dorobią. I oni z kolei z zazdrością patrzą na rdzennych mieszkańców Icmeler, którzy żyją z wybudowanych 20 lat temu i wynajmowanych teraz turystom apartamentów.

Osobiście znam wielu Kurdów i na co dzień w ogóle nie myślę o tym, czy ktoś z kim rozmawiam jest Kurdem czy nie, bo dla mnie nie ma to większego znaczenia. Jeden z najbliższych przyjaciół A. jest Kurdem (przy czym co ciekawe A. tak jak reszta deklaruje niechęć do Kurdów). H. pochodzi z Hasankeyf - niezwykłego miasta wykutego w skale, położonego na południowym wschodzie Turcji nad rzeką Tygrys, którego odwiedzenie jest jednym z moich największych marzeń. H. od lat mieszka w Marmaris, gdzie jest znanym krawcem (jeśli siedzicie w restauracji w Marmaris lub Içmeler na pięknej poduszce z falbanką, możecie być prawie pewni, że została uszyta własnoręcznie przez H.).
H. ma 11 rodzeństwa (!!!!!), a ojciec H. ma dwie żony - żeby była jasność: według tureckiego prawa wielożeństwo jest nielegalne (jednak na wchodzie w kurdyjskich rodzinach często mężczyźni niespecjalnie się tym przejmują...). Dla mnie historia rodziny H. jest niewyobrażalna i niepojęta, dla niego....cóż, całkiem normalna. Tak się po prostu życie ułożyło, że po tym jak mama H. urodziła 6 dzieci (rodzice "próbowali" do skutku, aż urodzi się chłopiec), ojciec przyprowadził do domu drugą kobietę i poinformował, że z nią też chce być. Druga kobieta niniejszym wprowadziła się do domu i z nią miał również 6 dzieci. Zaznaczam, że przez dłuższy czas wszyscy mieszkali razem - jedna żona miała jeden pokój, druga drugi. Zważając na liczbę osób w domu (łącznie 15!!!) niełatwo było zasiąść przy jednym stole rodzinnym :)

H. jest jednym z moich ulubionych znajomych A. Jest to jedna z tych osób, o których mówi się, że mają serce na dłoni. Jego nigdy nie prosi się o pomoc - on już pomaga zanim jeszcze ktokolwiek zorientuje się, że potrzebuje pomocy. H. w kontaktach z dziewczynami daleki jest od tandetnych podrywów, kobiety traktuje z szacunkiem i do spraw sercowych podchodzi taktownie i subtelnie. Oczywiście kobiety w rodzinie H. są zakryte - chusta na głowie, długa spódnica, zakryta bluzka ("bo od 16 roku życia czytają Koran"), dlatego H. nie jest łatwo zaakceptować u jego dziewczyny mini spódniczek, a nawet krótkich szortów. Ja obserwuję to z zaciekawieniem, bo H. jest jakby pomostem między tradycją kurdyjską a europeizacją Turcji. Deklaruje, że więcej niż 1 żony mieć nie zamierza. Ale też trudno mu zaakceptować niektóre zachowania nowoczesnych dziewczyn.

Oprócz niezaprzeczalnych zalet charakteru H. lubię go też dlatego, że jest moim kompanem do rozmów o muzyce kurdyjskiej. Słuchamy jej razem, śpiewamy, H. tłumaczy, H. pokazuje mi tradycyjny taniec kurdyjski, przynosi nowe utwory do posłuchania. Osobiście bardzo lubię muzykę kurdyjską, a szczególnie cenię sobie emisję głosu wokalistów - chylę czoła! Rytm często jest dość mocno transujący (moja przyjaciółka oglądając video z wesela u rodziny H. stwierdziła po kilku minutach, że popada w "amok"), linie melodyczne z wpływami muzyki arabskiej, teksty oprócz oczywiście przewodniego motywu miłości są też polityczne, nawołujące do walki o obronę tożsamości kurdyjskiej.

Ja i H. zdecydowanie deklarujemy uwielbienie dla kurdyjskiej wokalistki Aynur Doğan - kobiety niezwykle utalentowanej muzycznie (z wykształceniem muzycznym zdobytym w Stambule), o pięknej barwie głosu, śpiewającej bardzo przejmująco i emocjonalnie, grającej na sazie, promującej kulturę i język kurdyjski na całym świecie. Poniżej załączam dla Was video Aynur nakręcone w Hasenkeyf, z którego pochodzi H., wyreżyserowane przez słynnego tureckiego reżysera Fatiha Akina (miłośnikom Turcji i nie tylko polecam jego "Crossing the bridge - the sound of Istanbul"). Utwór został napisany w słusznej sprawie - Aynur dołącza do grona artystów i ludzi na całym świecie protestujących przeciwko zbudowaniu tamy (planowana jest budowa tam w celu nawodnienia terenów w Anatolii), która ma spowodować zalanie Hasankeyf i całej jego zabytkowej zabudowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz